Anna Szycińska
Aleksandra Podlejska: Od kiedy mieszka Pani na Placu Grunwaldzkim?
Anna Szycińska: Przeprowadziłam się tutaj z rodzicami w 1948 roku. Wojnę spędziliśmy całą rodziną w Grodnie. Mnie i moją mamę udało się przetransportować do moich dziadków w okolice Konina. Później, po zakończeniu wojny dołączył do nas mój tata. Mieszkaliśmy tam około dwóch lat, po czym przenieśliśmy się do Sulechowa. Moja mama nauczała tam w szkole fizyki. Niedługo po tym moja chrzestna wróciła z Paryża do Wrocławia i została dyrektorką szkoły numer dwa, tutaj na Placu Grunwaldzkim. W szkole potrzebowali nauczycieli fizyki, o czym poinformowała moją mamę i w ten sposób znaleźliśmy się we Wrocławiu. Szkoła zapewniła nam jednocześnie miejsce zamieszkania. Mieszkaliśmy więc w szkole numer dwa, w której również się uczyłam. Wiele osób mieszkających na Placu Grunwaldzkim kończyło tę szkołę.
Nasze mieszkanie miało bezpośrednie połączenie z budynkiem szkolnym. Nie musiałam wychodzić na zewnątrz, żeby przez stołówkę móc przejść do klas, ale to była dla mnie rozpacz! Nie było to dla mnie łatwe, ponieważ nie miałam tornistra, tak jak wszystkie dzieci, no bo po co. Na szczęście udało mi się przekonać rodziców do zakupu tornistra i do tego, żebym mogła z nim maszerować naokoło szkoły do wejścia, tak jak wszyscy.
Z czasem przeprowadziliśmy się z rodzicami poza Plac Grunwaldzki, ale kiedy w 1965 roku wyszłam za mąż, w naszym rodzinnym mieszkaniu zrobiło się za ciasno. Mój tata porozmawiał z państwem, którzy mieszkali w moim obecnym mieszkaniu wcześniej i przenieśli się oni do willi, zostawiając nam to mieszkanie. Tutaj, przy ulicy Łukasiewicza mieszkam od 1966 roku, a od 1964 roku jestem związana z tym miejscem również zawodowo, ponieważ wykładałam na Politechnice Wrocławskiej.
Jak z biegiem lat zmieniał się Plac Grunwaldzki i którą z tych zmian najbardziej Pani odczuła?
Najmocniej odczułam jedną z najpóźniejszych zmian, czyli budowę Pasażu Grunwaldzkiego. Wcześniej w jego miejscu znajdowało się targowisko, które ciągnęło się aż do ulicy Reja. To było coś świetnego. Kiedy moi przyjaciele z Niemiec nas odwiedzali, to od razu tam biegliśmy. Targowisko działało na Placu Grunwaldzkim naprawdę długo i kiedy zapadła decyzja o jego likwidacji, mieszkańcy nie cieszyli się z tego powodu. My również.
Pamiętam też, kiedy budowano domy i wieżowce przy Moście Grunwaldzkim. Toczyły się wtedy dyskusje na temat Manhattanu, który nam się nie podobał. Natomiast nowe budynki politechniki, znajdujące się zaraz za Mostem Grunwaldzkim wręcz przeciwnie, bardzo przypadły nam do gustu. Ja sama lubię stare rzeczy, a te budynki wpasowywały się w dawną architekturę. Uważam, że we Wrocławiu jest wiele budynków, które nie pasują do otoczenia. Podobnie jest z kwestią tynkowania i malowania starych budynków. Uważam, że starych kamienic nie należy malować na jaskrawe kolory, a jednak tak się dzieje. Obecnie nasza kamienica jest ocieplana i pilnuję tego, na jaki kolor zostanie później pomalowana.
Zauważyłam, że wiele osób bardzo dobrze czuje się w tutejszym starym budownictwie. Kochają swoje domy. Ja również kocham swój dom. Za nic nie zamieniłabym go na żaden inny. Mój sąsiad Paweł odkupił swoje mieszkanie od państwa, którzy kilkukrotnie się przeprowadzali, aż pewnego dnia zadzwonili do mnie z pytaniem, kto mieszka obecnie w ich mieszkaniu. Okazało się, że chcieliby je odkupić, na co Paweł odpowiedział „w życiu!”. Tak więc to pokazuje, jak bardzo wielu z nas jest przywiązanych do tych mieszkań.
Czytałam kiedyś bardzo ciekawą książkę, „Wrocław-Jerozolima-Wrocław”, będącą wspomnieniami Żyda, które dotyczą Wrocławia i jego domu, który mieścił się przy ulicy Szczytnickiej, czyli właśnie na Placu Grunwaldzkim. Wspomnienia te dotyczą sytuacji tuż po wojnie. Opisuje w nich swoje związki z Wrocławiem, ale również to, jak to miasto wyglądało w tamtym czasie. Z tej książki można dowiedzieć się, jak wyglądał Plac Grunwaldzki tuż po zakończeniu działa wojennych. Opisywał, że z okna widział morze gruzów oraz rzekę, a także katedrę na Ostrowie Tumskim. Uważam, że jest to naprawdę wspaniałe świadectwo tego, jak zmieniało się to osiedle.
Tak więc jeśli chodzi o tę najdotkliwszą zmianę, to z pewnością była nią likwidacja targowiska i budowa Pasażu Grunwaldzkiego. My starsi, jesteśmy przyzwyczajeni do kupowania w małych sklepach. Sama od lat odwiedzam sklepik przy ulicy Norwida i jestem zaprzyjaźniona ze sprzedawcami. Ten kontakt jest niezwykle ważny. Czasami odłożą tam specjalnie dla mnie chleb, po który nie zdążyłabym przyjść wcześniej. Galerie handlowe i sieci sklepów nie oferują takiego kontaktu. To nie jest to. Nie mogę jednak powiedzieć, że jestem niezadowolona z galerii handlowej, ponieważ jest ona potrzebna i oferuje wiele usług.
Zmiany, które nastąpiły na Placu Grunwaldzkim, mają oczywiście swoje dobre i złe strony. Wspaniałą zmianą na osiedlu było z pewnością odnowienie kamienic przy ulicy Norwida. Niektóre z nich są przepiękne. Trzeba przyznać, że wiele miejsc jest rewitalizowanych i ładnieje, choć ciągle są takie, którymi trzeba się zająć, jak na przykład ulica Szczytnicka. Poza tym w okolicy mamy wrocławskie ZOO, które bardzo się rozwinęło. Również okolice Hali Stulecia są piękne. Mamy w zasięgu ręki wiele miejsc, które są wspaniałe i które wystarczy tylko dostrzec.
Czy na Placu Grunwaldzkim jest wystarczająco małych, lokalnych sklepów, o których Pani wspomniała?
Wydaje mi się, że w naszej części osiedla jest wystarczająco. Brakuje nam tylko warzywniaka, który kiedyś mieliśmy tuż pod domem, przy skwerze.
Czego jeszcze brakuje mieszkańcom tej okolicy?
Ciężko mi powiedzieć, czego tutaj brakuje oprócz warzywniaków. Może po prostu wszystkiego mam tu pod dostatkiem. Położenie naszej kamienicy jest idealne. Od strony podwórka mamy błogą ciszę, a jednocześnie mamy blisko do wielu miejsc i do centrum miasta.
A czy zieleni również jest tu pod dostatkiem?
Wydaje mi się, że na Placu Grunwaldzkim jej nie brakuje. Być może wynika to z mojego miejsca zamieszkania, ponieważ z jednej strony mam zadrzewiony skwer, natomiast z drugiej zadbane, zazielenione podwórko. Niedaleko jest również Wybrzeże Wyspiańskiego, gdzie także znajdują się tereny zielone oraz rzeka. Myślę, że osoby mieszkające przy samym placu Grunwaldzkim i po jego drugiej stronie, bliżej katedry, mogą narzekać na niedostatek terenów zielonych, ale ja nie. Miałam gdzie spędzać czas z dziećmi, z którymi często przesiadywałam tutaj na skwerze. Do tej pory najmłodsi z okolicy spędzają tutaj czas. Mamy tutaj również piękną drogę prowadzącą do Mostu Zwierzynieckiego, za którym mamy duży park.
A czy okoliczna zieleń zmieniła się w jakiś sposób na przestrzeni lat?
Niespecjalnie. Drzewa i krzewy, które tutaj mamy, były od zawsze.
Czy na osiedlu miały kiedyś miejsce różne inicjatywy społeczne?
Politechnika organizowała wiele wydarzeń. Na auli miały miejsce różne koncerty okolicznościowe. Ważną inicjatywą, która miała tutaj miejsce były wydarzenia 1968 roku, kiedy włączaliśmy się w warszawski protest. Plac Grunwaldzki jest dzielnicą akademicką, więc tutaj było to szczególnie widoczne. My, jako Politechnika zamykaliśmy się w piwnicy, strajkując. Ja byłam wówczas w ciąży, dlatego nie zdecydowałam się na zostanie w budynku. Miało to swoje dobre strony, ponieważ mogłam przygotowywać strajkującym prowiant. Ze względu na to, że pracowałam na politechnice, to znali mnie portierzy, którym podawałam przygotowane jedzenie, a oni przekazywali je odpowiednim osobom.
Plac Grunwaldzki odwiedzało też wiele znanych i ciekawych osób. W moim mieszkaniu był na przykład Bronisław Komorowski. Jego wizyta, z resztą nie jedna, miała związek z działaniami klubu Tygodnika Powszechnego, do którego należę. Podczas różnych spotkań rozmawiamy z wieloma osobami i wymieniamy poglądy, które często są zupełnie odmienne. Uważam, że jest to bardzo ważne, aby umieć się ze sobą porozumiewać i starać się zrozumieć drugiego człowieka, który może mieć zupełnie inne zdanie w pewnych kwestiach. Nasze miasto jest miejscem bardzo żywym i aktywnym, które odwiedza wielu ważnych ludzi, na których pozostajemy otwarci.
Na samym Placu Grunwaldzkim mieszkało wiele znamienitych osób, jak na przykład profesor Nikliborc, który uczył mnie podczas studiów i jeździł z nami na różne wycieczki. Bardzo ważną i cenioną osobą był również profesor Ingold, który zaprzyjaźniony był ze wspomnianym klubem Tygodnika Powszechnego i często brał udział w naszych spotkaniach. Bardzo zasłużoną osobą jest także moja sąsiadka, Zofia Teliga-Mertens. Od lat zajmuje się repatriacją polskich rodzin z Kazachstanu. Sprowadziła stamtąd wiele osób i oddała im trzy wielorodzinne bloki, które wraz z matką otrzymała w ramach rekompensaty za utracone mienie zabużańskie. Wyremontowała je i przeznaczyła dla repatriantów, pomagając im zaadaptować się w nowym miejscu oraz wspomagając finansowo. Została nawet odznaczona Orderem Orła Białego. Jest również honorową obywatelką Dolnego Śląska.
Mówi Pani o ludziach Placu Grunwaldzkiego, dlatego chciałam zapytać jak wygląda tutejsza sąsiedzka społeczność?
Wszyscy żyjemy tutaj w zgodzie, ale niestety nie łączą nas bliższe więzy. Zaprzyjaźniona jestem w zasadzie tylko z jednymi sąsiadami, z pozostałymi raczej znamy się tylko na „dzień dobry”. Za to ja i moja rodzina mamy wielu przyjaciół z Niemiec, co jest zasługą mojego taty, który był chirurgiem. Pomagał często księżom, w tym Salezjanom, którzy w podzięce za jego pomoc opłacili mu wyjazd do Paryża. Mój tata jadąc tam musiał przenocować w Niemczech u zaprzyjaźnionej z księżmi rodziny i w ten sposób zaczęła się nasza znajomość z nimi. Córka tych Państwa przyjeżdżała do Wrocławia pomagać tutejszym mieszkańcom w ciężkich, komunistycznych czasach. Wysyłali nam z Niemiec różne paczki. To było bardzo wzruszające. Z czasem bardzo się zaprzyjaźniliśmy i ta znajomość trwa do dziś. Odwiedzaliśmy się nawzajem i w ten sposób grono moich niemieckich przyjaciół stale się powiększało. Właściwie do tej pory się odwiedzamy i nawet niedługo znowu wybieram się do Niemiec. Kiedy wyjeżdżam z Wrocławia tęsknię za tym miastem i za Placem Grunwaldzkim, na którym mieszkam. Moi znajomi z Niemiec, kiedy mnie odwiedzają, to przyjeżdżają tutaj z wielką radością i cieszą się, że we Wrocławiu mieszkają naprawdę sympatyczni ludzie.
W 1992 roku poznałam sąsiada mojej przyjaciółki z Kolonii, z którą wciąż utrzymuję kontakt. Okazało się, że Peter urodził się we Wrocławiu, w okolicach ulicy Legnickiej. Wraz z rodzicami wyjechali z miasta dopiero w 1946 roku. Nie mogli zrobić tego wcześniej, ponieważ jego mama była bardzo ciężko chora i nie mogli zabrać jej ze sobą. Dlatego właśnie zaprosiłam Petera, żeby kiedyś odwiedził nas we Wrocławiu. Kiedy do nas przyjechał, całą rodziną przywitaliśmy go z wielką radością. Peter z wielką sympatią myślał o nas, jako Polakach, przede wszystkim z tego względu, że w latach powojennych pozwolili mu zostać we Wrocławiu dłużej. Pomogliśmy Peterowi odnaleźć grób jego mamy, którym do dziś się opiekujemy. Podczas jego wizyty poprosiłam, żeby pokazał mi, gdzie kiedyś mieszkał. Zapukaliśmy do drzwi jego dawnego mieszkania i powiedzieliśmy mieszkającej tam rodzinie, że Peter żył tutaj przed wojną. Zaprosili nas na herbatę i pozwolili obejrzeć jak zmieniło się to miejsce.
Peter przyjeżdżał do nas co dwa lata i często oprowadzał mnie po Wrocławiu, opowiadając o nim ze swojej perspektywy. Mówił mi, gdzie coś się kiedyś znajdowało i jakie miejsca sam często odwiedzał. Nierzadko dziwił się, że pewnych miejsc i budynków już nie ma. Jest bardzo przywiązany do tego miasta i chętnie o nim opowiada.
Czyli cały czas czuć we Wrocławiu polsko-niemieckie więzi?
Tak, bardzo, ale w naprawdę pozytywnym znaczeniu. Wiem, że nierzadko zdarzało się, że Niemcy przyjeżdżali tutaj, żeby odwiedzić swoje dawne mieszkania.
Na koniec chciałam zapytać jeszcze o Pani ulubione miejsca na Placu Grunwaldzkim.
Większość z nich związana jest właśnie z Peterem, o którym opowiadałam. To dzięki niemu dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o okolicznych miejscach. Przez to bardzo lubię Most Zwierzyniecki, który był dla niego i jego rodziny bardzo ważnym miejscem. Mamy tam nawet wspólne zdjęcie. Lubię spacerować po Parku Szczytnickim. Bardzo lubię też okolice Hali Stulecia, która też jest bardzo fajnym miejscem. Bliski mojemu sercu jest także cmentarz przy ulicy Bujwida, na którym pochowanych jest wiele ważnych dla mnie osób.
Niniejszy wywiad został przeprowadzony w ramach projektu „Plac Grunwaldzki OD NOWA – pracownia edukacji kulturowej”, który Fundacja Ładne Historie zrealizowała dzięki dofinansowaniu z Gminy Wrocław.