od_nowa

Beata Malinowska

[ПРОКРУТИТИ ВНИЗ ДЛЯ УКРАЇНСЬКОЇ ВЕРСІЇ]

Aleksandra Podlejska: W jaki sposób jest Pani związana z osiedlem Plac Grunwaldzki?

Beata Malinowska: Mieszkam tutaj od lata 1976 roku. Przygotowywałam się wtedy do rozpoczęcia nauki w XIV Liceum Ogólnokształcącym i najbliższe mi wspomnienia są związane właśnie z tą szkołą. Mieściła się ona wówczas przy ulicy Szczytnickiej. Obecnie znajduje się przy ulicy Brücknera, a jej budynek na osiedlu Grunwald wyburzono i postawiono w jego miejscu biurowce. Zawsze, gdy przechodzę obok tego miejsca, chwyta mnie za serce pewien żal, że ten budynek musiał zostać zlikwidowany. Był to przeżytek socrealizmu, zbudowany najpewniej w latach 60. To zdjęcie mojej klasy przed szkołą, widać schody i te charakterystyczne okna:

Z tyłu, za budynkiem znajdowały się grządki, które uprawialiśmy podczas zajęć technicznych. Tutaj sala gimnastyczna, która służyła nam podczas apeli i szkolnych uroczystości. Na zdjęciu widać nasze stroje, przełomowe jak na tamte czasy, charakterystyczne dla czternastki. Podczas gdy w innych szkołach obowiązywały mundurki, my mogliśmy się ubierać się w dowolne stroje, ale musieliśmy posiadać element sygnalizujący naszą przynależność do szkoły: u dziewcząt była to apaszka w czerwone groszki, a u chłopców podobna mucha lub poszetka w kieszonce marynarki. Poza tym nosiliśmy oczywiście tarcze szkoły w postaci ładnej odznaki z emblematem XIV LO im. Polonii Belgijskiej. 

Po tym, jak liceum przeniesiono na wspomnianą ulicę Brücknera, budynek przy Szczytnickiej przeszedł w posiadanie Politechniki i jakiś czas po zmianie właściciela został wyburzony. 

A jak to się stało, że zamieszkała Pani akurat na Placu Grunwaldzkim? 

Moi rodzice przeprowadzili się do Wrocławia z Kielc, kiedy moja siostra szła na studia. Myśleli również o moim przyszłym wykształceniu, a poza tym, w tych okolicach mieliśmy rodzinę. To właśnie zadecydowało o przeprowadzce akurat do Wrocławia. 

I mieszkanie na grunwaldzkim osiedlu było tym pierwszym?

Tak i jest do dzisiaj moim ukochanym mieszkaniem. Nie zamieniłabym mojego lokum przy osiedlu grunwaldzkim na żadną willę. 

Jak wyglądało to miejsce, kiedy przyjechała tu Pani z rodziną w 1976 roku?

Plac Grunwaldzki był na pewno ubogi, ale stały już na nim Sedesowe. Osobiście nie lubię tej nazwy, wolę mówić, że idę na wrocławski Manhattan. Czułam się zaszczycona, kiedy koleżanka, z którą chodziłam do XIV-tki, zaprosiła mnie do swojego mieszkania, właśnie w jednym z tych budynków. Organizowaliśmy u niej takie „spotkania klasowe”, ponieważ blisko było stamtąd do szkoły. To było moje pierwsze zetknięcie z Placem Grunwaldzkim. Podczas drugiego, które zapamiętałam szczególnie, uświadomiłam sobie, jak duży jest Wrocław, ponieważ zgubiłam się w okolicy Parku Słowackiego przy Muzeum Narodowym. To było niedługo po tym, kiedy się tu przeprowadziliśmy. Pamiętam, że byłam przerażona, nie wiedziałam w którą stronę iść, nie byłam też pewna, jak korzystać z tramwaju, bo w Kielcach ich nie było. Nie wiedziałam, jak dostać się na własną ulicę. Na szczęście spotkałam w parku koleżankę z klasy, która powiedziała mi, że jestem bardzo blisko domu i zaprowadziła mnie na moją ulicę. Pamiętam, że nie było wtedy estakady na placu Społecznym, wszystko było płaskie, ubogie. Szłyśmy placem Grunwaldzkim, na którym rosły drzewa. Biegły szpalerami od ronda Reagana, którego wówczas nie było, po obu stronach ulicy, wzdłuż akademików. Stał już wtedy Parawanowiec. W tamtym czasie nie było lodówek, więc pamiętam, jak studenci zimą wystawiali za okna torby z jedzeniem. Wiszące pakunki były bardzo charakterystyczne dla tego budynku i okolicy. Wiadomo było, że jest się na Placu Grunwaldzkim. Kiedy się tutaj wprowadziliśmy, stał już przy Placu Grunwaldzkim akademik, który rozpoczyna ciąg Parawanowca. Jest to Dwudziestolatka. Był to akademik często przeze mnie odwiedzany. To, co było dla mnie uderzające po przeprowadzce tutaj, to na pewno architektura — obca, zupełnie inna niż w Kielcach. To był całkiem inny typ miasta, pełen rozmachu, z dużą przestrzenią. Dopiero z czasem zaczęła się ona wypełniać i zagęszczać, a z biegiem lat Wrocław stał się dla mnie małym ośrodkiem. Jednak ten szok, przejścia z małomiasteczkowej rzeczywistości do tej wielkomiejskiej był dla mnie na pewno wielkim przeżyciem. Kielce miały wówczas chyba około 20 tysięcy mieszkańców, a Wrocław sięgał mniej więcej 600 tysięcy, więc to była naprawdę wielka zmiana. Jednym z ważniejszych momentów, niedługo po zamieszkaniu na osiedlu Grunwald, było doświadczenie mojej pierwszej pracy, którą mama znalazła dla mnie na wakacje w 1977 roku. Brałam wtedy udział w wykopaliskach archeologicznych prowadzonych na Ostrowie Tumskim, dokładniej w miejscu dzisiejszej księgarni archidiecezjalnej. 

Kolorowa, archiwalna fotografia: Księgarnia archidiecezjalna na Ostrowie Tumskim w miejscu wykopalisk archeologicznych w których brała udział Beata Malinowska w 1977 r.
Księgarnia archidiecezjalna w miejscu wykopalisk archeologicznych w których brała udział Beata Malinowska w 1977 r. [archiwum prywatne]

Wraz ze studentami i młodzieżą, która podobnie jak ja, była zatrudniona do tych prac na wakacje, odkrywałam XI-wieczną, pierwszą ulicę, pierwszego grodu. Pamiętam, że kopaliśmy w torfie. Dawniej nie było przecież kanalizacji, więc tak naprawdę mieliśmy do czynienia z wydalinami ludzkimi w ziemi, które z czasem przekształciły się w torf. Znajdowaliśmy dużo skorup potłuczonych naczyń. Jak komuś udawało się znaleźć jakiś bucik, czy koraliki, to dostawał premię. Pamiętam, że to było upalne lato. Słońce prażyło. Pracowaliśmy obok kościoła św. Krzyża, w wąskim przejściu, które obecnie zasłonięte jest wspomnianą księgarnią. Kiedy słońce nam doskwierało, patrzyliśmy na znajdującego się na wieży kościelnej kogucika, który wskazywał, czy zmienia się wiatr. Nie wiedzieliśmy wówczas do czego służy, ale był dla nas sygnałem, że słońce się przesuwa i już niedługo kończymy pracę. Odwiedzały nas wycieczki z różnych krajów, zwłaszcza niemieckie, ponieważ Ostrów Tumski pokazywany był jako reprezentacyjna, historyczna część miasta. Na dodatek chwalono się oczywiście odkryciem owej XI-wiecznej ulicy i prowadzeniem prac wykopaliskowych. Pamiętam to zainteresowanie grup mówiących w obcych językach. Sama czułam się wówczas jak eksponat muzealny. Ta możliwość udziału w wykopaliskach, którą zawdzięczam mojej mamie, była bardzo wartościowym przeżyciem.

W jakim wieku wtedy Pani była?

Miałam 16 lat. 

To była Pani pierwsza styczność z historią tego miasta i jego dziedzictwem?

Tak. To poszukiwanie śladów historii i patrzenie na gmach kościoła św. Krzyża, było dla mnie bodźcem do rozmyślań nad tym, że rodzice wybrali na miejsce zamieszkania wiekowy gród, w którym można szukać śladów życia sprzed tylu wieków. Pracując tam jako młoda dziewczyna czułam, jakbym, z jednej strony, dała serce Wrocławiowi, jednocześnie będąc w jego sercu i tym samym obudziło się moje serce dla miasta. Po ukończeniu liceum nie wyobrażałam sobie już mieszkać ani pracować nigdzie indziej. 

Czy to sprowokowało Panią do zgłębiania historii miasta?

Sprowokowało w takim sensie, że moje zainteresowania zwróciły się w kierunku historii. Pamiętam, że w pewnym momencie były modne takie książeczki 500 pytań z historii lub 500 pytań z geografii. Nabyłam jedną z nich dotyczącą właśnie Wrocławia i cieszyłam się, że mogę w niej odnajdywać ślady na temat tego miejsca, ponieważ, kiedy tutaj przyjechaliśmy, miasto w przeciwieństwie np. do Krakowa uważanego za ośrodek kultury, nosiło miano raczej robotniczego, przemysłowego. Posiadało dużą wagę historyczną, ale wiedza ta nie była jeszcze usystematyzowana, wyeksponowana. Miasto stało się konglomeratem napływowej ludności głównie ze wschodu z okolic Lwowa, Wilna. Trzeba było lat na rozpoznawanie i oznaczanie dawnych pamiątek i artefaktów. Wydawało się, że miasto nie miało żadnych tradycji bliskich polskiemu sercu, w końcu przez lata było to Breslau, więc musieliśmy na nowo poznawać historię, budować własną tradycję, tworzyć na nowo kulturę. 

Zgłębiała Pani również historię samego osiedla? Zastanawiała się może nad tym, dlaczego było ono, jak Pani wspomniała, tak ubogie, kiedy Pani tu zamieszkała?

Tak, zainteresowałam się tym. Jedną z pierwszych informacji, którą uzyskałam na temat tego miejsca była historia związana z lotniskiem, które miało powstać pod koniec wojny na placu Grunwaldzkim. Całe szczęście, że losy inaczej się potoczyły i konieczne było zaprzestanie budowy pasa startowego, bo najpewniej, także i moja kamienica oraz z nią sąsiadujące, zostałyby wyburzone, gdyby dokończono dzieła. 

Jakie były Pani ulubione miejsca na osiedlu?

Z czasów studenckich pamiętam urzekające Sylwestry, odbywające się na Wybrzeżu Wyspiańskiego naprzeciwko gmachu Politechniki Wrocławskiej. Ludzie przychodzili tam z okolicznych domów z szampanami i dzielili się życzeniami. To była zupełnie inna mentalność. Z dzisiejszej perspektywy, aż dziwię się, że nie bałam się wychodzić w nocy. Wydaje mi się, że wtedy nie było takiego nasilenia przestępczości, jak teraz. Obecnie, te tereny są odgrodzone i zabezpieczone. Z jednej strony jest tam kolej liniowa, a z drugiej restauracja. Te tereny Politechniki w okolicy Wybrzeża Wyspiańskiego, w tym również ulica Norwida, były moimi ulubionymi terenami spacerowymi. W ogóle obszar Politechniki był mi bliski. Mój ojciec był inżynierem. Sama ukończyłam liceum, które przygotowywało do pracy inżyniera, ponieważ jego profil był matematyczno-fizyczny, więc miałam kontakt z tą uczelnią. Mieliśmy nawet zajęcia na Wydziale Matematyki Uniwersytetu Wrocławskiego, na Politechnice pierwsze zajęcia z komputerami. Muszę przyznać, że moje liceum było przodującym i czułam się dumna, że jako uczennica mogłam tam uczęszczać, jak studentka, na zajęcia prowadzone na uczelniach wyższych, które organizowało nam liceum we współpracy z wyższymi uczelniami. Powracając do mojego ulubionego miejsca spacerów, to chętnie przechadzałam się właśnie wspomnianą ulicą Norwida, a także terenami, w których obecnie mieszczą się kampusy — Uniwersytetu i Politechniki. To były miejsca najbliższe mojemu sercu i najbardziej mi się podobały. Kamienice przy ulicy Norwida są imponujące, zresztą zabudowa ulicy Piastowskiej, nieopodal której mieszkam, również. Poza tym lubiłam Park Tołpy na Ołbinie, ale jednak blisko naszego osiedla. Wtedy park nie nazywał się jeszcze imieniem Stanisława Tołpy. Wówczas Tołpa pracował nadal nad torfem. Jeździliśmy tam na stawie na łyżwach. Takie były wtedy możliwości. Może wydawać się to dziwne, ale w tamtym czasie dzieciaki jeździły tam i na pergoli na łyżwach, nikt nie zakazywał, było tylko chyba jedno sztuczne lodowisko w mieście. Inne miejsce, które lubię to oczywiście Park Szczytnicki, który jakby zamyka Plac Grunwaldzki od północy i wschodu, okoliczna ulica Parkowa, wówczas nosiła nazwę Rosenbergów. Stamtąd dojść można na pergolę przy Hali Stulecia nazywaną wtedy Halą Ludową, a z drugiej strony na Zalesie i Zacisze. Bardzo lubię te tereny. Na drugim końcu Placu Grunwaldzkiego ulubionym miejscem moich spacerów jest okolica mostu Grunwaldzkiego i ulica Wybrzeża Wyspiańskiego z  ośrodkiem Salezjanów. Pamiętam budowę tego domu duszpasterskiego w latach 80. Od początku bardzo podobał mi się ten budynek i zagospodarowanie terenu oraz włączenie w jego obszar starszego kościoła Najświętszego Serca. 

Kolorowa, archiwalna fotografia: budynki klasztoru Salezjanów.
Budynki klasztoru Salezjanów [archiwum prywatne]

Szczególnie bliskie mojemu sercu są również tereny Klinik. Między ulicami Chałubińskiego, a Pasteura i Skłodowskiej-Curie mieściła się moja uczelnia. Czasami pytano się mnie, czy wybrałam Akademię Medyczną dlatego, że tak blisko mieszkałam. Jeszcze bliżej była tak naprawdę Akademia Rolnicza, trochę dalej Politechnika. Mieszkanie w sąsiedztwie miało swoje plusy. Kiedy mieliśmy okienka, przychodziła do mnie cała grupa studentów. Mogliśmy wtedy nieco odetchnąć.  

Jak wyglądało życie studenckie na Placu Grunwaldzkim?

No właśnie często mieliśmy między zajęciami wspomniane okienka, które najczęściej spędzaliśmy albo u mnie, albo w jednej ze studenckich stołówek lub w akademikach. Stołówki były trzy. Pierwsza mieściła się naprzeciwko Kredki i Ołówka, w miejscu, w którym obecnie jest restauracja tajska i sklep. Druga, należąca do Politechniki, znajdowała się przy zbiegu ulic Wybrzeża Wyspiańskiego i Smoluchowskiego, została wyburzona w 2015 roku. Trzecia mieściła się przy akademikach Akademii Medycznej — Bliźniaku i Jubilatce. Nazywała się „Świnia”, tuż przy Odrze. Wchodziło się do niej ulicą Wojciecha z Brudzewa. To tam często spędzaliśmy czas w przerwach. Same zajęcia mieliśmy między innymi w Collegium Anatomicum, w Zakładzie Mikrobiologii przy ul. Chałubińskiego, w klinikach przy ul.Pasteura. Ponieważ nie istniał wówczas szpital przy Borowskiej, większość przedmiotów odbywało się właśnie na Osiedlu Grunwaldzkim. Zajęcia także odbywały się w szpitalu przy ulicy Dyrekcyjnej, w dawnym szpitalu na Rydygiera oraz szpitalu Marciniaka, który wtedy znajdował się przy Traugutta, a obecnie mieści się przy Fieldorfa. Poza tym, w czasie studiów, a także po nich należałam do Ogólnopolskiego Klubu Badaczy i Miłośników Krzyży Pokutnych i Rzeźb Przydrożnych znanych jako Bractwo Krzyżowe lub Krzyżowców. Tak to się wówczas nazywało. Założył je mój znajomy geograf, z którym poznałam się jeszcze we wspominanej wielokrotnie czternastce, kiedy był naszym nauczycielem geografii, profesor Andrzej Scheer. Pamiętam, jakie w czasach komuny i ówczesnej walki z Kościołem, miał trudności z rejestracją Klubu, ponieważ zawierała w swojej nazwie krzyż. A chodziło o katalogowanie krzyży pokutnych, a także historycznych pręgierzy czy kamiennych rzeźb przydrożnych jako dawnych znaków drogowych. Na Dolnym Śląsku jest bardzo dużo takich krzyży, szczególnie w Kotlinie Kłodzkiej, okolicach Nysy, również w Czechach. Te krzyże są również w samym Wrocławiu.  To był rodzaj humanitarnej kary wymierzanej zabójcom. Mieli oni za zadanie wyrzeźbić taki krzyż z granitu, więc nie było to łatwe przedsięwzięcie. W nim często umieszczano również narzędzie zbrodni. W krzyżach pokutnych można znaleźć strzały, miecze albo topory. Ponadto zabójca musiał utrzymać wdowę, czy rodzinę po ofierze. Pokazuje to, że prawo w średniowieczu było niezwykle humanitarne, wbrew powszechnym przekonaniom o tej epoce. W okolicach Wrocławia krzyż pokutny można odnaleźć między innymi przy wjeździe do Bielan. Wtopiony jest w kamienny parkan przy kościele. Widnieje również w Parku Szczytnickim, na Żernikach i 2 krzyże w okolicach lotniska (Karncza Góra). Dokumentowaliśmy te krzyże w latach 80. i 90. Jeździliśmy po Dolnym Śląsku i oznaczaliśmy je tabliczkami. Niestety niewiele z nich się zachowało. Profesor Scheer nasze dokumentowanie uwzględnił w literaturze historycznej. 

Kolorowa, archiwalna fotografia: krzyż pokutny stojący w trawie
Krzyż pokutny [archiwum prywatne]

Wspomniała Pani, że pamięta budowę domu duszpasterskiego, a jakie inne zmiany zachodzące na Placu Grunwaldzkim zapamiętała Pani najlepiej?

Pamiętam budowę kościoła przy ulicy Bujwida. Kiedy zamieszkałam na Placu Grunwaldzkim, była tam tylko kaplica cmentarna. Dopiero potem zaczęła powstawać budowla, nad którą prace przyspieszyły, kiedy do parafii przybył Zakon Pocieszycieli z Getsemani. Kościół wykańczał ksiądz Hubert Daniel. Pamiętam, że bardzo trudno było mu przeforsować wystrój wnętrza kościoła, ponieważ wprowadza on pewien dysonans względem nowoczesnej bryły budowli, bo stylistyką sili się na coś tradycyjnego, dawnego. Część Parafian sprzeciwiała się tego typu wystrojowi. Niemniej budynek ten w latach 80-tych stał się ważnym centrum spotkań Solidarności. Ksiądz Stanisław Orzechowski pomagał działaczom Solidarności i był wielkim bohaterem tamtych czasów, w których wszechobecny był lęk. Jego obecność, postawa na rzecz obrony słabszych i obrony robotników, a także odwaga dodawała otuchy i nadziei na przejście tych trudnych czasów. Ksiądz Orzechowski w tych czasach również udzielał ślubów. 

Czarno-biała archiwalna fotografia: młoda para oraz goście po ślubie na tle kościoła
młodzi po ślubie na tle kościoła przy ul. Bujwida [archiwum prywatne]

Pamiętam też, jak powstawał Uniwersytet Przyrodniczy. Piękny gmach od strony ulicy Grunwaldzkiej. Nie pamiętam katastrofy budowlanej, która wydarzyła się w jego miejscu. Nie mieszkałam wtedy we Wrocawiu. To było między Dwudziestolatką, a obecnym szklanym budynkiem Uniwersytetu Przyrodniczego. Powstawał tam wtedy socrealistyczny gmach Wyższej Szkoły Rolniczej i właśnie podczas prac przy budowie uczelni i akademików doszło do śmierci 10 osób. To chyba były lata 60. Lepiej oczywiście pamiętam budowę nowego gmachu Akademii Rolniczej w pierwszych latach dwutysięcznych. Pięknie wykończony, oszklony budynek jest prawdziwą ozdobą Placu Grunwaldzkiego. W 2005 roku Akademia Rolnicza zmieniła nazwę na Uniwersytet Przyrodniczy. Pamiętam również słynny bar „Piast”, później nazwany „Kleks” na rogu ulic Piastowskiej i Sienkiewicza. Istniał tam odkąd pamiętam. Później okazało się, że lokal ten był zabytkowy i posiadał ciekawą historię. Przed wojną stołował się w nim pisarz niemiecki Paul Keller, którego grób zachował się na cmentarzu przy ul. Bujwida. W pewnym momencie mieściła się w nim nawet sala balowa. Niestety, ku mojemu rozczarowaniu, obecnie jest on zamknięty. Przykro mi, bo zawsze mogłam się tam zatrzymać i coś zjeść. Ulica Piastowska jest jedną z piękniejszych ulic we Wrocławiu. Codziennie tam chodziłam i tego nie zauważałam, aż któregoś dnia stanęłam jak wryta. Co za ornamentyka, jakie fasady, kolumny, płaskorzeźby, pięknie zdobione balkony w tych secesyjnych kamienicach. Ale podobają mi się również modernistyczne budynki w północnej części ulicy Piastowskiej, ulicy Roentgena, Suchardy i na rogu Nowowiejskiej. Pamiętam także, jak budowała się wspomniana przeze mnie stołówka, naprzeciwko Kredki i Ołówka. Zachowałam w pamięci pewne szczególne wydarzenie z tego miejsca, kiedy w tej nowej  stołówce pewien student zemdlał, a ja, jako studentka medycyny udzielałam mu pierwszej pomocy. Budowę Kredki i Ołówka również dobrze pamiętam, ponieważ akademiki te powstawały niemal dosłownie na moich oczach i widziałam je z mieszkania. To był dla mnie przyczynek do dumy. Fakt, że we Wrocławiu będą takie piękne akademiki widoczne z daleka wprawiał mnie w zachwyt. Hucznie świętowano ich otwarcie. Pamiętam również, jak przekształcała się ulica Czerwonego Krzyża i Gdańska. Zawsze widoczny był z daleka piękny gmach pałacyku przy ul. Gdańskiej 2, w którym mieściła się Poradnia Zdrowia Psychicznego i Oddział Dzienny Psychiatryczny. Przed wojną był to dom Fundacji Heimannów, którzy stworzyli w nim ośrodek pomocy dla ubogich. Piękno architektoniczne tego pałacyku w ostatnich latach niestety zostało przesłonięte nowymi budynkami, sam pałacyk zrewitalizowano na apartamentowiec. Szkoda, bo lubiłam podziwiać z daleka zachodzące za nim słońce. W tym miejscu powstał też nowoczesny Ośrodek Krwiodawstwa i budynek mieszkalny, które zasłoniły  Polski Czerwony Krzyż z pięknym ogrodem.  

A czy któraś ze zmian zachodzących na Placu Grunwaldzkim wywarła na Pani szczególne wrażenie?

Chyba właśnie powstanie Kredki i Ołówka, ale także zagospodarowanie placu Grunwaldzkiego i wybudowanie ronda Reagana. Stało się ono takim centralnym punktem osiedla, z przejściem podziemnym ułatwiającym komunikację, z pętlą tramwajową i autobusową. 

Czy na osiedlu miały miejsce jakieś wydarzenia, które szczególnie Pani zapamiętała?

Pamiętam manifestacje z czasów Solidarności, które miały miejsce właśnie na placu Grunwaldzkim. Był to też czas strajków studenckich. Sama, jako studentka brałam w nich udział na uczelni, na pierwszym roku. Jednocześnie był to czas stanu wojennego. Niedaleko nas, w kamienicy mieszkał Władysław Frasyniuk. Główny poszukiwany w tamtym czasie, więc w naszej bramie stali zomowcy i chcąc wejść do domu trzeba było się legitymować. Czas stanu wojennego wspominam strasznie. Niektórzy znajomi wtedy zmarli, część z nich wykończył stres. Jedna zaprzyjaźniona osoba popełniła samobójstwo w reakcji na stan wojenny. Inna z moich znajomych dosłownie osiwiała w jedną noc, po tym, jak internowano jej męża. To były tragiczne wydarzenia i bardzo ciężkie czasy.  

Wspomina Pani o studenckich manifestacjach, trudnych czasach stanu wojennego, mówiła Pani także o księdzu Orzechowskim i o tym, jak pokrzepiał wówczas mieszkańców. Wcześniej przywoływała Pani natomiast niezwykłe sylwestrowe zgromadzenia na Wybrzeżu Wyspiańskiego, podczas których mieszkańcy przekazywali sobie najlepsze życzenia. W związku z tym chciałam zapytać o to, jak wyglądały na osiedlu relacje sąsiedzkie? I czy podobnie jak sama jego przestrzeń, one także zmieniały się z biegiem lat?

Tak. Kiedyś były nieco inne relacje. Nie było Internetu. Ludzie nie zamykali się tak w sobie.  Również sposób życia się zmienił. Dawniej można było się odwiedzać bez zapowiedzi, co dzisiaj jest raczej niewyobrażalne. Kiedyś nie było takiej pogoni za pieniądzem i tak silnego konsumpcjonizmu. Mieliśmy ideały. Ludzie byli po prostu inni, a co za tym idzie inne były relacje i więzi. Inne były też sposoby komunikowania się. Trudno porównać oczekiwanie na list w skrzynce pocztowej do oczekiwania na maila. Oczywiście Internet posiada mnóstwo zalet. Same komunikatory są czymś pozytywnym, ale zamyka to często ludzi na kontakt bezpośredni i słowo mówione oraz na reakcje emocjonalne. Moim zdaniem, w granicach cyfrowej przestrzeni częściej dochodzi do nieporozumień niż w bezpośrednim kontakcie. Bez dostępu do sieci wiedzę czerpaliśmy przede wszystkim od nauczycieli i z książek. Korzystaliśmy z bibliotek. Jako studenci najczęściej z tej, która obecnie nazywana jest Starą Biblioteką i przekształcona została na hotel z restauracją. Samo to jest dla mnie symbolem przemiany, nastania nowych czasów. Fakt, że historyczne budynki zmieniają swoje funkcje i przeznaczenie. Niedawno odwiedziłam ten gmach i skorzystałam z restauracji. Kelnerka oprowadziła mnie po niej, a moje serce drżało na myśl, że spędziłam w tym miejscu wiele godzin ucząc się i pracując pośród książek, których już tam nie ma, widząc jak historia zmienia się na naszych oczach. Oczywiście budowa nowej biblioteki była konieczna, a Akademia Medyczna nie była w stanie utrzymywać dawnego budynku. Pamiętam zresztą, jak budowano nową bibliotekę medyczną przy ulicy Marcinkowskiego. Doceniam te przemiany i ich pozytywne wartości, ale podskórnie tęsknię za dawnymi czasami. 

A czy tęskni Pani za jakimiś miejscami, które zniknęły z przestrzeni osiedla?

Te miejsca zostały przekształcone albo zmieniły lokalizacje, jak np. moje liceum. Tęsknię na pewno za lokalną biblioteką miejską, która znajdowała na rogu ulic Reja i Sienkiewicza. Obecnie w jej miejscu jest sklep Żabka. Jako uczennica liceum, a potem studentka spędziłam wiele godzin w tamtej czytelni. To była też pierwsza biblioteka, do której się zapisałam. Pamiętam do dziś książki, które z niej wypożyczałam. Została ona przekształcona w ośrodek handlowy, ale za to obok powstała nowa biblioteka, przy ulicy Reja, która jakby pochłonęła tamtą oraz jeszcze jedną,  przy ulicy Szczytnickiej. Z ulicy Szczytnickiej natomiast pamiętam dobrze cukiernię, która znajdowała się blisko, prawie naprzeciwko szkoły. Chodziłyśmy do niej często z koleżankami i kolegami. Nie wiem, co teraz mieści się w jej miejscu. Jedną z pozytywnych zmian na Placu Grunwaldzkim jest na pewno powstanie CAL-u. Kiedy dowiedziałam się o takim ośrodku aktywności, a jednocześnie kultury, bardzo się ucieszyłam. Jednym z ciekawych wydarzeń, jednoczących ludzi osiedla był piknik zorganizowany w ubiegłym roku przy ulicy Polaka. To był na pewno duży krok do przodu w kierunku rozwoju tej dzielnicy. 

Czy na osiedlu brakuje tego typu inicjatyw?

Zauważyłam, że w ostatnich latach powstaje coraz więcej miejsc, które oferują tego typu wydarzenia i aktywności. Powstał cudowny ośrodek kultury na wodzie, czyli Odra Centrum. W okolicy funkcjonuje również Żółty Parasol. Na placu Dominikańskim jest Wrocławskie Centrum Seniora. Są więc w naszym mieście ogniska, które podtrzymują płomień kultury i popularyzują także wiedzę o Wrocławiu. To naprawdę pozytywna zmiana. Poza tym działalność muzeów,  które często odwiedzam również jest godna pochwały. Myślę, że Wrocław jest jednym z przodujących pod względem wydarzeń kulturalnych miast polskich. Mamy tu też Narodowe Forum Muzyki, które utworzyło chór dla seniorów. To też wielki plus. Dobrze, że miasto poświęca seniorom dużą uwagę i oferuje wiele dla tej właśnie grupy społecznej.  

A czy są jakieś zmiany, które powinny Pani zdaniem zajść jeszcze na osiedlu? W jakim kierunku chciałaby Pani, żeby ono podążało?

To trudne pytanie. Nie zastanawiałam się za bardzo nad moimi oczekiwaniami względem osiedla. Na pewno nie chcę, żeby powstawało na nim coś nowego, zmieniającego architekturę i zagęszczenie budynków. Chciałabym raczej, żeby zachowało się to co jest, żeby odnowiono wspomnianą wyżej piękną ulicę Piastowską, przy której są tak imponujące fasady starych budynków. Bardzo chcę, żeby zadbano o wystrój również ulicy Sienkiewicza, ponieważ jej kamienice posiadają bardzo ładne balkony, zwłaszcza te przy parcelach od ulicy Reja do Piastowskiej. Tak więc moje oczekiwania względem osiedla dotyczą tego, żeby zachować to co jest tutaj historycznego, odnowić i wyeksponować, jak zrobiono to np. z ulicą Norwida. Mam nadzieję, że takiej rewitalizacji doczekają się właśnie ulice Piastowska i Sienkiewicza. Na pewno chciałabym również, żeby nie usuwano z osiedla zieleni, która tu jest. Żal mi starej lipy, która stała kiedyś na rogu Piastowskiej i Sienkiewicza. To było niezwykłe drzewo, w tej okolicy bardzo charakterystyczne. Niestety trzeba było je wyciąć, ponieważ w czasie burzy zostało połamane. Cudowne są stare drzewa leszczynowe przy ulicy Suchardy. Nie chciałabym, żeby zmiany na osiedlu wiązały się z powstawaniem nowych obiektów. Co prawda niedawno byłam w Katowicach, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie swoją nowoczesnością. Budziły zachwyt, ale to inne miasto, o innych uwarunkowaniach, które w ostatnich latach przeżywa prawdziwy boom budowlany. Należy się tylko cieszyć, że znajdują na to środki i że dobrze wkomponowują nowe wieżowce w centrum miasta.

Czym jest dla Pani Plac Grunwaldzki?

Domem. Miejscem, z którym jestem najbardziej emocjonalnie związana, za którym tęsknię, kiedy dłużej mnie w nim nie ma. Nie wyobrażam sobie mieszkania w innym miejscu, mimo że pracowałam w różnych placówkach, w innych miastach: w Nysie, Pleszewie, Ostrowie Wielkopolskim. Najdłużej jednak pracowałam na naszym Uniwersytecie Medycznym, wówczas Akademii Medycznej. Tam też się wykształciłam. Związana jestem z tym miejscem pod wieloma względami — zamieszkiwania, nauki, rodziny. Może przez to, że mieszkam tu blisko 50 lat, jestem tak silnie przywiązana do okolicy Placu Grunwaldzkiego i do Wrocławia, że nie wyobrażam sobie zmiany i pokochania innego miejsca na ziemi.  


„Plac Grunwaldzki - nieopowiedziana historia” to projekt realizowany przez Fundację Ładne Historie dzięki dofinansowaniu ze środków Fundacji EVZ w ramach programu „local.history”. #SupportedByEVZ



Беата Маліновска

Александра Подлейська (AП): Яким чином Ви пов'язані з Грунвальдською площею [Plac Grunwaldzki]?

Беата Маліновска (БМ): Я мешкаю тут від літа 1976 року. На той момент я готувалася до вступу в ліцей №14 і з ним пов'язані мої найтепліші спогади. Тоді він знаходився на вул. Szczytnicka. Зараз розташований на вул. Brücknera, а його будівлю на території мікрорайону Грунвальду [Grunwald] знесли, а на її місці звели офісні блоки. Щоразу, коли я проходжу повз це місце, мене охоплює жаль, що цю будівлю довелося ліквідувати. Це була реліквія соціалістичного реалізму, ймовірно, побудована в 60-х. Ось фотографія мого класу перед школою, ви можете бачити сходи і ці характерні вікна:

Ззаду, за будівлею, були грядки, які ми доглядали під час трудового навчання. Тут - спортивний зал, який ми використовували для зборів і шкільних святкувань. На фото - наші костюми, новаторські на той час, характерні для чотирнадцятої. У той час як в інших школах була форма, ми могли одягатися в що завгодно, але повинні були мати елемент, який вказував на нашу приналежність до школи: для дівчаток це була червона хустинка в горошок, а для хлопчиків - такий же метелик або хустинка-паше в кишені піджака. На додаток до цього, ми, звичайно ж, носили шкільний герб у вигляді симпатичного значка з емблемою ліцею №14 ім. Бельгійської Полонії.

Після перенесення ліцею на вищезгадану вул. Brücknera, будівля на вул. Szczytnicka перейшла у власність Політехніки і була знесена через деякий час після зміни власника. 

AП: Як так сталося, що ви вирішили оселитися саме на Грунвальдській площі [Plac Grunwaldzki]? 

БМ: Мої батьки переїхали до Вроцлава з Кєльц, коли моя сестра збиралася вступати до університету. Вони також думали про мою майбутню освіту, а крім того, у нас була родина в цій місцевості. Саме тому ми вирішили переїхати до Вроцлава. 

AП:  Квартира в мікрорайоні Грунвальду [Grunwald] була „тією” першою?

БМ: Так, і донині вона залишається моєю улюбленою квартирою. Я не проміняю своє помешкання в грунвальдському мікрорайоні  на жодну віллу. 

AП:  Яким було це місце, коли Ви з родиною приїхали сюди в 1976 році?

БМ: Грунвальдська площа була звісно вбогою, але на ній вже стояли „Sedesowce” [„Седесовце”]. Особисто мені ця назва не подобається, я вважаю за краще казати, що їду до вроцлавського Мангеттена. Для мене була велика честь, коли подруга, з якою я ходила до 14-го ліцею, запросила мене до себе додому, якраз в один з цих будинків. Ми часто організовували такі „класні зустрічі” у неї вдома, тому що звідти було близько до школи. Так я вперше зустрілася з Грунвальдською площею. Під час другої зустрічі, яка мені особливо запам'яталася, я зрозуміла, наскільки великий Вроцлав, оскільки заблукала в районі Park Słowacki біля Національного музею. Це було незабаром після того, як ми переїхали сюди. Пам'ятаю, я була налякана, не знала, куди йти, і не була впевнена, як користуватися трамваєм, адже в Кельцах їх не було. Не знала, як потрапити на свою вулицю. На щастя, в парку зустріла однокласницю, яка сказала мені, що я вже зовсім близько дому, і відвела мене на мою вулицю. Пам'ятаю, що тоді на plac (площа) Społeczny, не було естакади, все було пласким, злиденним. Йшли вздовж Грунвальдської площі, яка була обсаджена деревами. Вони бігли рядами від кільцевої розв'язки Reagana,якої тоді ще не існувало, по обидва боки вулиці, попри гуртожитки. „Parawanowiec” на той час уже стояв. Холодильників тоді не було, тому я пам'ятаю, як студенти взимку виставляли пакети з їжею за вікнами. Висячі пакунки були дуже характерними для будівлі та околиці. Коли ми переїхали сюди, на площі Грунвальдській вже стояв гуртожиток, який розпочинав частину будівлі „Parawanowiec”. Це - „Dwudziestolatka”. То був гуртожиток, який я часто відвідувала. Що мене вразило після переїзду сюди, так це, безперечно, архітектура - чужа, зовсім не схожа на Кєльцах. Місто було зовсім іншого типу, сповнене динаміки, з великою кількістю простору. Лише з часом воно почало заповнюватися і ущільнюватися, і з роками Вроцлав став для мене маленьким центром. Однак цей шок, перехід від реальності маленького містечка до реальності великого міста, безумовно, був для мене неабияким досвідом.Тоді в Кєльцах проживало близько 20 000 мешканців, а у Вроцлаві близько 600 000, тож це було справді великою зміною. Однією з найяскравіших подій, незабаром після проживання в житловому масиві Грунвальду, була моя перша робота, яку мама знайшла для мене на канікули в 1977 році. Тоді я брала участь в археологічних розкопках на Ostrów Tumski [Острув Тумскі], точніше, на місці сьогоднішньої архієпархіальної книгарні. 

zdj 4 ksi gania archidiecezjalna w miejscu wykopalisk archeologicznych w kt rych bra am udzia  w 1977r
Архієпархіальна книгарня в місці археологічних розкопок, в яких брала участь Беата Маліновска у 1977 році.

Разом зі студентами та молоддю, які, як і я, були найняті для цієї роботи на канікули, я досліджувала XI столітню першу вулицю першого городища. Пам'ятаю, що ми копали в торфі. Адже раніше не було каналізації, тож ми фактично мали справу з людськими екскрементами в землі, які з часом перетворилися на торф. Ми знаходили багато уламків розбитого посуду. Якщо комусь вдавалося знайти черевик або намисто, той отримував бонус. Пам'ятаю, було спекотне літо. Сонце пекло. Ми працювали поруч з костелом св. Хреста, у вузькому проході, який зараз перекритий вищезгаданим книжковим магазином. Коли сонце дошкуляло, ми розглядали півника на шпилі костелу, аби визначити, чи не змінюється вітер. На той час ми не знали, до чого це служить, але то був сигнал для нас, що сонце рухається, і ми ось-ось завершимо роботу. Сюди приїжджали тури з різних країн, особливо з Німеччини, оскільки Ostrów Tumski був призначений для показу репрезентативної, історичної частини міста. На додачу до цього, звичайно ж, хизувалися відкриттям цієї XI вікової вулиці та розкопками, які там проводились. Пригадую ту зацікавленість груп, які розмовляли іноземними мовами. Я й сама тоді відчувала себе музейним експонатом. Можливість взяти участь у розкопках, якою я завдячую своїй мамі, була дуже цінним досвідом.

AП: Скільки Вам тоді було років?

БМ: Мені було 16.

AП: Це було ваше перше знайомство з історією цього міста та його спадщиною?

БМ: Так. Саме пошуки слідів історії та споглядання на будівлю костелу св. Хреста наштовхнули мене на роздуми про те, що мої батьки обрали для проживання багатовікове місто, в якому можна шукати сліди буття стількох попередніх сторіч. Працюючи там юною дівчиною, я почувалася так, ніби, з одного боку, віддала своє серце Вроцлаву, а з іншого - була в самому його серці, і таким чином прокинулося моє серце до міста. Після закінчення школи я вже не могла собі уявити, що житиму чи працюватиму деінде. 

AП: Чи спровокувало це Вас до глибшого дослідження історії міста?

БМ: Спровокувало в тому плані, що мої інтереси спрямувалися в сторону історії.  Пам'ятаю, свого часу були такі модні такі книжечки на 500 запитань з історії або 500 запитань з географії. Спеціально придбала одну про Вроцлав і була рада знаходити в ній записи про це місце, адже коли ми приїхали сюди, місто було радше робітничим, індустріальним, на відміну від, наприклад, Кракова, який вважався культурним центром. Воно мало велике історичне значення, але ці знання ще не були систематизовані, оприлюднені. Місто стало конгломератом іммігрантського населення, переважно зі сходу, з околиць Львова, Вільнюса. Роки пішли на розпізнавання та маркування старих пам'ятних речей та артефактів. Здавалося, що місто не мало близьких польському серцю традицій, адже роками воно було Бреслау, тож довелося заново вивчати історію, будувати власні традиції, творити культуру наново. 

AП: Чи заглиблювалися Ви також в історію самого мікрорайону? Можливо, Ви замислювалися над тим, чому він був, як вже згадували, таким бідним, коли Ви переїхали сюди жити?

БМ: Так, я зацікавилася цим місцем. Однією з перших відомостей про це місце була історія, пов'язана з летовищем, яке мали побудувати наприкінці війни на пл. Грунвальдській [plac Grunwaldzki]. Добре, що доля склалася інакше і довелося зупинити будівництво злітно-посадкової смуги, тому що, цілком ймовірно, моя кам'яниця і прилеглі до неї будинки також були б знесені, якби роботи були завершені. 

AП: Які місця в мікрорайоні були вашими улюбленими?

БМ: Ще зі студентських років я пам'ятаю феєричні новорічні вечірки на набережній [Wybrzeże Wyspiańskiego] навпроти головного будинку Вроцлавського політехнічного університету. Ludzie przychodzili tam z okolicznych domów z szampanami i dzielili się życzeniami. То був зовсім інший менталітет. З сьогоднішньої перспективи я дивуюся, як я не боялась виходити на вулицю вночі. Мені здається, що тоді не було такого рівня злочинності, як зараз. Нині ці місця огороджені і охороняються. З одного боку пролягає залізнична колія, а з іншого знаходиться ресторан. Ділянки Політехніки в околицях набережної [Wybrzeże Wyspiańskiego], включно з вулицею Norwida, були моїми улюбленими місцями для прогулянок. Взагалі, район Політехніки був мені близький. Мій батько був інженером. Я й сама закінчила ліцей, який готував мене до інженерного фаху, оскільки його профілем були математика та фізика, тож я мала контакт з цим університетом. В нас навіть були заняття на математичному факультеті Вроцлавського університету, на Політехніці, перші заняття з комп'ютерами. Мушу визнати, що мій навчальний заклад був на крок попереду, і я пишалась тим, що, будучи його ученицею, мала змогу відвідувати заняття в університетах, які той організовував для нас у співпраці з вишами. Вертаючись до улюбленого місця прогулянок, я із задоволенням прогулювалася щойно згаданою вулицею Norwida, а також околицями, де зараз розташовані кампуси - Університету та Політехніки. То були місця, найближчі до мого серця, які мені найбільше припали до душі. Кам'яниці на вул. Norwida вражають, так само як і будівлі на вул. Piastowska, що неподалік від мого помешкання. Крім того, мені подобався парк Толпи [Park Tołpy] на Олбіні [Ołbin], але близько до нашого житлового масиву. Тоді парк ще не носив імені Станіслава Толпи. У той час Толпа все ще працював над торфом. Ми там каталися на ковзанах на ставку. Такими були можливості на той момент. Це може здатися дивним, але тоді діти каталися на ковзанах і там, і на перголі, ніхто не забороняв, у місті була, мабуть, єдина штучна ковзанка. Інше місце, котре я люблю - це, звичайно, парк Щитніцкі [Park Szczytnicki],який ніби замикає Грунвальдську площу [plac Grunwaldzki] з півночі та сходу, а також прилеглу вулицю Parkowa, колись названу іменем Rosenbergów. Звідти можна дійти до перголи біля „Hali Stulecia”котра тоді ще називалась Народним залом, а з іншої сторони - до Zalesie i Zacisze. Дуже люблю ці місця. На іншому кінці Грунвальдської площі моє улюблене місце для прогулянок - територія навколо Грунвальдського мосту [most Grunwaldzki] та вулиці набережної [Wybrzeże Wyspiańskiego] з Салезіянським центром (Ośrodek Salezjanów). Пригадую будівництво цього душпастирського будинку у 1980-х. Від самого початку мені дуже подобалася будівля, її озеленення, а також те, як вона вписувалася в місцевість зі старим костелом Найсвятішого Серця.... 

zdj 5 budynki klasztoru salezjan w
Будівлі салезіянського монастиря

Околиці Клінік теж близькі моєму серцю. Між вулицями Chałubińskiego, Pasteura i Skłodowskiej-Curie був розташований мій університет. Мене іноді запитували, чи не тому я обрала Медичну академію, що живу так близько. Трохи ближче, в принципі, був Аграрний університет, трохи далі - Політехніка. Життя в такому сусідстві мало свої плюси. Коли ми мали вільні години, до мене приходила ціла група студентів. Могли тоді трохи перевести подих.  

AП:  Яким було студентське життя на площі Грунвальдській?

БМ: Між заняттями у нас часто були вищезгадані перерви, які ми зазвичай проводили або у мене вдома, або в одній зі студентських їдалень чи гуртожитків. У нас було три їдальні. Перша була розташована навпроти „Kredki” i „Ołówka”, де зараз знаходиться тайський ресторан і магазин. Друга, що належала Політехнічному університету, була розташована на перехресті вулиць набережної [Wybrzeże Wyspiańskiego] i Smoluchowskiego, була знесена у 2015 році. Третя знаходилася поруч з гуртожитками Медичної академії - „Bliźniak” i „Jubilatka”.  Називалася вона „Świnia”, одразу біля Одри. Заходили туди через вулицю Wojciecha z Brudzewa. Саме там ми часто проводили час на перервах. Самі заняття ми мали, зокрема, в Collegium Anatomicum,, на кафедрі мікробіології на вул. Chałubińskiego, у клініках на вул. Pasteura. Оскільки на той час не існувало лікарні на вулиці Боровській, більшість предметів проводилось саме на території Грунвальдського мікрорайону. Заняття проходили також у госпіталі на вул. Dyrekcyjna, колишній лікарні на вул. Rydygiera та в госпіталі ім. Марчіняка, який тоді знаходився на вул. Traugutta, а зараз розташований на вул. Fieldorfa. Крім того, під час і після навчання я була членом Національного клубу дослідників та ентузіастів покутних хрестів і придорожніх скульптур, відомого як „Братство хреста” („Bractwo Krzyżowe”) або „Хрестоносці” („Krzyżowce”). Так воно тоді називалося. Його заснував мій друг-географ, з яким я познайомився ще у згаданому ліцеї №14, коли він був нашим учителем географії, професор Анджей Шир. Пам'ятаю труднощі, з якими він зіткнувся,в той час, при реєстрації Клубу в комуністичну епоху і боротьбу з костелом, тому що в назві братства був хрест. А йшлося у ньому про каталогізацію покаянних хрестів, а також історичних стовпів чи кам'яних придорожніх скульптур як старовинних придорожніх знаків. Таких хрестів багато в Нижній Сілезії, особливо в Котліна Клодзка [Kotlina Kłodzka], в околицях Ниси, а також у Чехії. Є такі хрести і у самому Вроцлаві. Це було своєрідне гуманне покарання для вбивць. Перед ними стояло завдання висікти такий хрест з граніту, тож це була нелегка справа. У нього також часто клали знаряддя вбивства. У покутних хрестах можна знайти стріли, мечі або сокири. Крім того, вбивця повинен був утримувати вдову або родину жертви. Це свідчить про те, що право в Середньовіччі було надзвичайно гуманним, всупереч поширеній думці про ту епоху. У районі Вроцлава покаянний хрест можна знайти, зокрема, при в'їзді до Бєлян. Він вмурований у кам'яну огорожу біля костелу. Його також можна побачити в парку Щитніцкім, в Жерниках [Żernikach] і 2 хрести неподалік аеропорту (Карнча-Ґура [Karncza-Góra]). Ми документували ці хрести у 1980-1990-х. Їздили по Нижній Сілезії і позначали їх табличками. На жаль, небагато з них збереглося. Професор Шир вніс нашу документацію до історичної літератури. 

zdj 6 krzy  pokutny
Хрест покаяння

AП: Ви згадали, що пам'ятаєте будівництво душпастирського будинку, а які з інших змін, що відбувалися на Грунвальдській площі, Вам запам'яталися найбільше?

БМ: Пам'ятаю будівництво костелу на вул. Bujwida. Коли мешкала на Площі Грунвальдській [Plac Grunwaldzki], на його місці була лише цвинтарна каплиця. Вже згодом почали зводити будівлю, робота над якою прискорилася, коли до парафії прибув „Орден Розрадника з Гефсиманії” (Zakon Pocieszycieli z Getsemani). Будівництво костелу завершував отець Хуберт Даніель. Пам'ятаю, що йому було дуже важко реалізувати дизайн інтер'єру храму, оскільки він вносив певний дисонанс із сучасним корпусом споруди, адже стилістика намагалася зробити щось традиційне, старовинне. Частина парафіян була проти такого оздоблення. Тим не менше, будівля стала важливим центром зустрічей „Солідарності” („Solidarność”) у 80-х роках. Отець Станіслав Ожеховскi допомагав активістам „Солідарності” і був великим героєм того часу, коли страх був всюдисущим. Його присутність, позиція на підтримку слабких і на захист робітників, а також його мужність давали заохочення і надію пережити ці важкі часи. Отець Ожеховскі також проводив вінчання в ці часи. 

zdj  9 budynek ko  cio a przy ul bujwida z 1983r
Молода пара після вінчання на тлі костелу на вул. Bujwida.

Я також пам'ятаю, як будувався Університет природничих наук. Красива будівля з боку вулиці Grunwaldzka. Не пригадую будівельної катастрофи, яка сталася на її місці. Я тоді не жила у Вроцлаві. Це було між „Dwudziestolatka” і нинішньою скляною будівлею природничого університету. У той час там будували соцреалістичну будівлю Вижшої аграрної школи і саме під час будівництва університету та гуртожитків загинуло 10 людей. Це були, напевно, 1960-ті. Звісно, краще всього мені запам'яталося будівництво нового корпусу Аграрної академії на початку 2000-х років. Гарно викінчена, засклена споруда є справжньою родзинкою площі Грунвальдської. У 2005 році Аграрна академія змінила свою назву на Університет природничих наук. Пам'ятаю також знаменитий бар „Piast”, пізніше названий „Kleks” на розі вулиць Piastowska i Sienkiewicza. Він був там стільки, скільки я себе пам'ятаю. Пізніше з'ясувалося, що приміщення є історичною пам'яткою і має цікаву історію. До війни тут трапезував німецький письменник Пауль Келлер, могила якого збереглася на цвинтарі на вул. Bujwida. Свого часу тут навіть був бальний зал. На превеликий жаль, нині він є закритим. Прикро, бо там завжди можна було зупинитись і щось поїсти. Piastowska одна з найкрасивіших вулиць Вроцлава. Бувало, ходила туди щодня і не помічала цього, аж поки одного разу не зупинилася мов укопана. Який в цих кам'яницях орнамент, які фасади, колони, барельєфи, гарно оздоблені балкони. Але мені також подобаються модерністські будівлі в північній частині вул. Piastowska, вул. Roentgena, Suchardy та на розі вул. Nowowiejska. Пам'ятаю також, як будували їдальню, про котру я згадувала вище, навпроти „Kredki” i „Ołówka”. Мені запам'ятався один випадок з того місця, коли студент знепритомнів у тій новозбудованій їдальні, і тоді ж я, студентка-медик, надала йому першу медичну допомогу. Будівництво „Kredki” i „Ołówka” теж добре пам'ятаю, адже ці гуртожитки будувалися буквально на моїх очах, могла бачити їх зі своєї квартири. Для мене це було джерелом гордості. Факт, того, що у Вроцлаві будуть такі гарні гуртожитки, які видно здалеку, привів мене в захват. Святкування їхнього відкриття було грандіозним. Пам'ятаю також, як змінилися вул. Czerwonego Krzyża i Gdańska. Здалеку завжди було видно красиву палацову будівлю на вул. Gdańska 2, в якій містилася Психіатрична амбулаторія та Денний відділ психіатрії. До війни тут розташовувалася Фундація Хайманнів, які створили в ньому центр допомоги бідним. Архітектурна краса палацу, на жаль, була затьмарена новобудовами останніх років, а сам особняк перетворився на багатоквартирний будинок. Жаль, адже мені подобалося здалеку, милуватися сонцем, що заходило за ним. У цьому місці також повстав сучасний Центр донорства крові та багатоквартирний будинок, який заслонив Польський Червоний Хрест з його красивим садом.  

AП: Чи котрась зі змін, що відбулася на Грунвальдській площі, справила на вас особливе враження?

БМ: Ймовірно, це поява „Kredki” i „Ołówka”,а також облаштування площі Грунвальдської та будівництво кільцевої розв'язки Reagana. Воно стало таким собі центром району, з підземним переходом для полегшення комунікації, з трамвайною та автобусною зупинкою. 

AП: Чи були якісь події в мікрорайоні, які вам особливо запам'яталися?

БМ: Пам'ятаю демонстрації за часів „Солідарності” („Solidarność”), які відбувалися на площі Грунвальдській. То був також час студентських страйків. Будучи студенткою, я брала в них участь в університеті, на першому курсі. У той же час це був час воєнного стану. Неподалік від нас у багатоквартирному будинку жив Владислав Фрасинюк. Він тоді був у головному розшуку, тому біля наших воріт стояли «зомовики» („zomowcy”), і щоб зайти в будинок, треба було показати посвідчення. Воєнний стан я згадую з жахом. Декотрі знайомі в той період померли, деякі з них - від стресу. Одна подруга наклала на себе руки у зв'язку з введенням воєнного стану. Інша моя подруга буквально посивіла за одну ніч після того, як її чоловіка інтернували. Це були трагічні події і дуже важкі часи.  

AП: Ви згадуєте студентські демонстрації, важкі часи воєнного стану, а також розповідаєте про отця Ожеховського і про те, як він підтримував мешканців у той час. Раніше, однак, Ви згадували про незвичайні передноворічні зустрічі на берегах набережної Wyspiańskiego, під час яких мешканці висловлювали один одному найкращі побажання. У зв'язку з цим хотілося б запитати, якими були сусідські стосунки в мікрорайоні? І чи вони, як і сам простір, також змінювалися з роками?

БМ: Taк. Раніше були трохи інші стосунки. Не було інтернету. Люди не так сильно замикалися в собі.  Також змінився спосіб життя. У минулому можна було відвідувати один одного без попередження, чого на сьогоднішній день, навіть, не можна собі уявити. Не було такої гонитви за грошима і такого сильного консумеризму. Мали ідеали. Люди просто були іншими, а отже, і взаємини та зв'язки були іншими. Відрізнялися і способи комунікації. Важко порівняти очікування листа в поштовій скриньці з очікуванням електронного листа. Звісно, інтернет має багато переваг. Самі по собі комунікатори - це позитивна річ, але вони часто відгороджують людей від контакту віч-на-віч, від вимовленого слова та емоційної реакції. На мій погляд, непорозуміння частіше виникають у межах цифрового простору, ніж при безпосередньому контакті. Без доступу до мережі знання отримували переважно від вчителів та з книжок. Ми ходили в бібліотеки. Будучи студентами, найчастіше до тієї, що тепер називається „Stara Biblioteka” і перетворена на готель з рестораном. Сам по собі цей факт є для мене символом трансформації, приходу нових часів. Того, що історичні будівлі змінюють свою функцію і призначення. Нещодавно я відвідала цей заклад та мала нагоду завітати до ресторану. Офіціантка все мені показала, мені тріпотіло серце при думці про те, що я годинами навчалася і працювала в цьому місці серед книжок, яких там більше немає, бачила, як історія змінюється на наших очах.Звичайно, будівництво нової бібліотеки було необхідним, Медична академія не мала можливості утримувати стару будівлю. Зрештою, я пам'ятаю, як будували нову медичну бібліотеку на вул. Marcinkowskiego. Ціную ці трансформації та їхні позитивні сторони, але підсвідомо сумую за старими часами. 

AП: Чи сумуєте Ви за тими місцями, які зникли з простору мікрорайону?

БМ: Ті місця трансформувалися або змінили місце розташування, як, наприклад, мій ліцей. Дуже сумую за місцевою міською бібліотекою, яка знаходилася на розі вул. Reja i Sienkiewicza. Зараз на її місці знаходиться магазин „Żabka”. Будучи ліцеїсткою, а згодом студенткою університету, я проводила багато годин у цьому читальному залі. Це також була перша бібліотека, до котрої я записалася. Досі пам'ятаю книги, які я там позичала. Її перетворили на торговельний центр, але по сусідству, на вул. Reja, збудували нову бібліотеку, яка ніби поглинула цю та ще одну на вул. Szczytnicka. Мені добре запам'яталася кондитерська, яка знаходилася на вул. Szczytnicka, неподалік, майже навпроти школи.  Ми часто ходили туди з друзями. Не знаю, що зараз на тому місці. Однією з позитивних змін на Грунвальдській площі, безумовно, є створення Центру місцевої активності. Коли я дізналась про такий центр активності і, водночас, культури, то неабияк зраділа. Однією з цікавих подій, яка об'єднала мешканців мікрорайону, був пікнік, організований минулого року на вул. Polaka. Це, безумовно, був великий крок вперед для розвитку району. 

AП: Чи бракує такого роду ініціатив у мікрорайоні?

БМ: Я зауважила, що в останні роки з'являється все більше і більше місць, які пропонують подібні заходи та активності. Було створено чудовий центр культури на воді - „Odra Centrum”.  В околицях також діє „Żółty Parasol”. На площі Домініканській знаходиться Вроцлавський центр для людей похилого віку („Wrocławskie Centrum Seniora”). Тож у нашому місті є вогники, які підтримують полум'я культури, а також популяризують знання про Вроцлав. Це дійсно позитивна зміна. Крім того, діяльність музеїв, які я часто відвідую, також гідна похвали. Гадаю, Вроцлав - одне з чільних польських міст з точки зору проведення культурних заходів. Ми також маємо тут Національний музичний форум, в рамках якого створили хор для людей похилого віку. Теж великий плюс. Добре, що місто приділяє літнім людям багато уваги і пропонує чимало саме для цієї соціальної групи.  

AП: Чи є які-небудь зміни, які хотіли б бачити в мікрорайоні? У якому напрямку Ви б хотіли, щоб він розвивався?

БМ: Складне питання. Я не надто замислювалася над своїми очікуваннями щодо цього мікрорайону. Напевно, не хочу, щоб на ньому будували щось нове, змінюючи архітектуру і кількість будівель. Скоріше хотілося б побачити те, що там збереглося, побачити реконструкцію згаданої вище прекрасної вул. Piastowska, де є вражаючі фасади старовинних будівель. Дуже б хотіла, щоб вул. Sienkiewicza, також була впорядкована, оскільки її багатоквартирні будинки мають дуже гарні балкони, особливо на відрізку від вул. Reja до Piastowska. Тож мої очікування щодо мікрорайону - збереження історичних пам'яток, їх реставрація та експонування, як це було зроблено, наприклад, з вул. Norwida.Сподіваюся, що вул. Piastowska i Sienkiewicza дочекаються такої ж ревіталізації. Безумовно, хотілося б, щоб зелень, яка тут є, не зникла з території мікрорайону. Жаль старої липи, яка колись стояла на розі вулиць Piastowska i Sienkiewicza. То було незвичайне дерево, дуже характерне для цієї місцевості. На жаль, її довелося зрубати, оскільки вона була зламана під час буревію. На вул. Suchardy ростуть чудові старі ліщини. Не хотілося б, щоб зміни в мікрорайоні полягали в будівництві нових споруд. Що правда, нещодавно я побувала в Катовіцах, які дуже вразили мене своєю сучасністю. Вони вражали, але це інше місто, з іншими обставинами, в якому останніми роками спостерігається справжній будівельний бум. Можна тільки порадіти, що вони знаходять ресурси для цього і що вони добре інтегрують нові багатоповерхівки в центр міста.

AП: Чим для вас є Грунвальдська площа?

БМ: Домівкою. Місцем, з яким я маю найбільший емоційний зв'язок, за яким я сумую, коли мене там довго немає. Не уявляю собі життя в іншому місці, хоча я працювала в різних установах, в інших містах: в Нисі, Плешеві, Оструві Великопольському. Проте найдовше я пропрацювала у нашому медичному університеті, тодішній Академії медицини. До того ж, там отримала вищу освіту. Мене пов'язує з цим місцем багато речей - життя, навчання, сім'я. Мабуть, через те, що я прожила тут майже 50 років, я настільки сильно прив'язана до околиць Грунвальдської площі та Вроцлава, що не можу уявити собі, що зможу змінити і полюбити інше місце на землі.  


"Площа Грюнвальдська - нерозказана історія" - це проект, реалізований Фундацією "Красиві історії" завдяки фінансовій підтримці Фонду EVZ в рамках програми "local.history". #ПідтриманоByEVZ

Projekt „Centrum Aktywności Lokalnej Plac Grunwaldzki OD NOWA” jest współfinansowany ze środków Gminy Wrocław.

Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Polityka prywatności.
Plac Grunwaldzki OD NOWA