Dorota Surman
Aleksandra Podlejska: Pracuje Pani w filii Miejskiej Biblioteki Publicznej we Wrocławiu przy ul. Reja, czy to właśnie miejsce pracy związało Panią z Placem Grunwaldzkim?
Dorota Surman: Na Placu Grunwaldzkim mieszkam, a od paru lat również pracuję. Przeprowadziłam się na osiedle w 1987 roku, będąc jeszcze nastolatką, miałam wtedy szesnaście lat, więc i moja młodość i moje dorosłe życie jest związane właśnie z tym miejscem. Od 2007 roku mam przyjemność również pracować na tym osiedlu.
Przeprowadzka na Plac Grunwaldzki, jak się domyślam, była decyzją Pani rodziców, a co zadecydowało o tym, że została Pani na tym osiedlu? Czy był to przypadek, czy w pełni świadoma decyzja?
Po tylu latach spędzonych tutaj uważam, że to jest moje miejsce na świecie. Dobrze się czuję we Wrocławiu i dobrze się czuję tutaj w centrum. Znam wszystkie kąty, wszystkie miejsca Placu Grunwaldzkiego i czuję się w nim bezpiecznie. To osiedle zaspokaja wszystkie moje potrzeby, zarówno te związane z komunikacją, jak i z codziennym funkcjonowaniem, robieniem zakupów i tak dalej. Nie mam potrzeby i nigdy nawet nie myślałam o tym, żeby się stąd gdziekolwiek wyprowadzać. Być może kiedyś nadejdzie taki moment, bo przecież nic w życiu nie jest na stałe, jednak jeżeli w ogóle nastąpi to z wielkim żalem pożegnałabym się z tym miejscem.
Wspomniała Pani o wszystkich znanych Pani kątach Placu Grunwaldzkiego - jakie są zatem te Pani ulubione? A może wręcz przeciwnie, wcale nie są to zakamarki?
Na pewno bardzo lubię wszystkie nasze nadodrzańskie bulwary jako miejsce do spacerów. Można tutaj krążyć wokół całego osiedla. To jest takie przedziwne miejsce, że człowiek czasem zapomina, że jest w centrum miasta. Można się zapatrzeć w rzekę, w dziką roślinność. To jest niesamowite, że w centrum można odnaleźć takie miejsca. One teraz są coraz bardziej zagospodarowywane, powstają kawiarnie, przestrzenie do wspólnego użytkowania, ale nadal te bulwary pozostają dla mnie bardzo, bardzo urokliwe. Również uliczki Placu Grunwaldzkiego, zabudowane XIX-wiecznymi kamienicami mają swój urok. Wiem, że może w momencie ich powstania niekoniecznie zamieszkiwała je miejscowa elita i nie świadczyły o największym luksusie, ale dzisiaj, kiedy patrzy się na nie z tej perspektywy czasu to tworzą niesamowity klimat starego, europejskiego miasta z historią. Jest to dla mnie niezwykle cenne, bo jak wiemy tragiczne były losy Wrocławia w czasie II wojny światowej. Został on bardzo zniszczony, więc te struktury nawiązujące bezpośrednio do dawnego Breslau mają dużą wartość i właśnie, jak już wspomniałam, wyjątkowy klimat. Ponadto lubię także wrocławski Manhattan, w czym pewnie nie jestem oryginalna. Jest on jedyny w swoim rodzaju. Kiedy przyjeżdżałam do Wrocławia z rodzicami jako mała dziewczynka, zawsze widząc te bloki, budziły one we mnie respekt i zachwyt. Te uczucia pozostały we mnie do dziś, zwłaszcza teraz, kiedy jest pięknie odnowiony.
No właśnie, Manhattan został odnowiony, ale to nie jedyna zmiana jaka dokonała się na Placu Grunwaldzkim na przestrzeni lat. Jak zmieniała się przestrzeń osiedla i które z tych przemian odczuła Pani najmocniej?
Na pewno ten obszar wyglądał kiedyś gorzej pod względem estetycznym, chociaż nadal jest wiele do zrobienia. Wystarczy spojrzeć na ul. Szczytnicką. Ona też ma swój urok, ale znajdujące się przy niej kamienice są już bardzo zniszczone, dlatego mam nadzieję, że ktoś z dobrą ręką weźmie się a ich renowację. Kiedyś to wszystko było jeszcze bardziej zaniedbane. Teraz idziemy powoli w dobrym kierunku. Odnawiane są kolejne kwartały kamienic, co wpływa na ogólną estetykę, ale i odbiór osiedla. Najbardziej istotnym elementem, który pojawił się w przestrzeni Placu Grunwaldzkiego jest na pewno Pasaż Grunwaldzki. Kiedyś w jego miejscu było ogromne, puste pole. Później stał namiot Goliat, symbol dzikiego kapitalizmu lat dziewięćdziesiątych. W tej chwili oprócz węzła przesiadkowego na rondzie Reagana jest to jeden z najważniejszych punktów osiedla. Mnóstwo ludzi przemieszcza się tutaj codziennie, jedzie do pracy, wraca z niej, przesiada się, robi zakupy, więc jest to bardzo, bardzo dynamiczne miejsce.
Jak zareagowała Pani na to, że w miejscu, można powiedzieć dość symbolicznego namiotu wyrosła galeria handlowa?
Ja sama do tego namiotu sentymentu nie miałam, bo w centrum miasta nie dałoby się na dłuższą metę utrzymać czegoś w takiej estetyce. To że jest tutaj duża galeria handlowa oraz właśnie wspomniane Rondo Reagana, czyli to miejsce przesiadkowe, sprawia, że po Placu Grunwaldzkim codziennie przemieszczają się setki albo raczej tysiące ludzi. Jest to miejsce bardzo często odwiedzane, obecne na mapie wielu Wrocławian. W tym wszystkim jest właśnie dynamika, ruch, życie, a ja to bardzo lubię. Myślę, że dobrze się stało dla osiedla, że powstała ta galeria. Wolę takie miejsca, które przyciągają ludzi, w których coś się dzieje, gdzie jest kino, są restauracje. To też współgra z dużą częścią mieszkańców osiedla, którzy są studentami. Myślę, że to się wzajemnie napędza. Galeria przyciąga młodych ludzi, których jest tutaj bardzo dużo, a zauważa się to najbardziej w momencie, kiedy nadchodzą wakacje i Plac Grunwaldzki pustoszeje. Wiele mieszkań na osiedlu jest na wynajem i zapełniają się one w większości tylko na czas roku studenckiego, co myślę, że też jest bardzo ciekawe pod względem socjologicznym. To są ludzie, którzy przyjeżdzają tutaj, są tylko na chwilę, ale wprowadzają pewien dynamizm, pewien chaos, a potem wyjeżdżają, a na ich miejsce pojawiają się kolejni. To osiedle nie jest jak woda w stawie, tylko raczej wodospad, albo rwąca rzeka.
No właśnie, kiedy mówi Pani o społeczności osiedla pomyślałam, że z pewnością przyciągają ją również wspomniane przez Panią kawiarnie i beach bary, których przybywa w obrębie bulwarów. Czy to dobrze, że pojawia się taka infrastruktura?
Myślę, że to jest nieuniknione. Mieszka tutaj dużo ludzi, którzy na pewno chcą gdzieś wychodzić, spędzać wspólnie czas, a bulwary są miejscem, które proszą się wręcz o zagospodarowanie. O ile nie zostanie przekroczona pewna granica i nie będzie tam stał jeden pawilon na drugim to jak najbardziej to akceptuję. Mieszkamy w centrum miasta i to też jest niesamowite, kiedy jest ciepło i widać jak dużo osób spaceruje, jeździ rowerem, spotyka się na Placu Grunwaldzkim. Ci ludzie potrzebują miejsca, gdzie spokojnie mogliby wypić kawę, zjeść lody z rodziną, czy wypić piwo z przyjaciółmi. Taka infrastruktura jest nieunikniona, ale i potrzebna. Duże miasta nie istniałyby bez tego.
Tak, ale jednak bulwary, tak jak Pani wspomniała wcześniej, są taką zieloną enklawą w sercu miasta. Jak to jest z tą zielenią na Placu Grunwaldzkim? Jest jej wystarczająco?
Jak dla mnie to mogłoby być więcej, chociaż ciężko o nią w takim miejscu, które jest dość niezwykłe. Ja mieszkam właściwie przy samej granicy osiedla. Zaraz po drugiej stronie ulicy jest już Ostrów Tumski, czyli najstarsza, najbardziej historyczna część Wrocławia, a tutaj, tuż obok mamy tętniące życiem centrum miasta. To jest dla mnie niesamowite zderzenie, ale jednocześnie to wszystko się tutaj fajnie łączy. Gdyby terenów zielonych było więcej, to jak najbardziej, byłoby świetnie, także ze względów czysto ekologicznych. Miasto bez zieleni usycha. Wszyscy wiemy co teraz dzieje się latem, kiedy przychodzą upały, które kiedyś były tylko incydentami, a teraz trwają właściwie przez całe wakacje. Miasto się wtedy niesamowicie nagrzewa. Dlatego na pewno musimy żyć w większej komitywie z zielenią i uważam, że każda wolna przestrzeń powinna być w jakiś sposób zazieleniana.
A czy kiedyś zieleni na osiedlu było więcej?
Nie, nie miałam nigdy takiego wrażenia. Po prostu wszystko było bardziej zaniedbane. Jeśli coś tutaj rosło to na dziko. W miejscu Pasażu Grunwaldzkiego, jeszcze przed Goliatem był tam dziko porośnięty plac i nikt o to nie dbał. Teraz jest większa świadomość, że należy o te przestrzenie dbać.
No właśnie, a dzisiaj które z tych zielonych miejsc Placu Grunwaldzkiego są zaniedbane i wołają o pomoc?
Na pewno podwórka. Z zewnątrz nikt nie widzi co dzieje się w tych kwartałach kamienic, jak one są zaniedbane. Myślę, że żeby zadbać o dobre samopoczucie mieszkańców tych budynków świetnie byłoby zamienić te podwórka w takie małe wewnętrzne ogrody. To by było super. Tego teraz nie ma. Kolejnym problemem są też stawiane samochody. Kiedyś tutaj, do biblioteki przychodziła pewna mama z córeczką, którą pewnego razu spotkałam na mieście i okazało się, że mieszka właśnie w jednej z takich kamienic. Sama mówiła, że nie może korzystać z tego podwórka wraz z dzieckiem, bo jest ono właściwie ruiną, a zieleń tam usycha, co jest bardzo przykre. Dlatego tak, taką właśnie mam wizję tych wewnętrznych ogrodów. Nawet gdyby nie były one widziane z ulicy to widzieliby je z okien mieszkańcy, a każdy potrzebuje na co dzień zieleni. Ja, mieszkając przy granicy z Ostrowem Tumskim, widzę z moich okien fragment Ogrodu Botanicznego i lubię zapatrzeć się na te korony drzew, a latem i wiosną szaleją tam ptaki, które śpiewają od rana.
A jeśli chodzi o różne inicjatywy społeczne, czy coś się dzieje na Placu Grunwaldzkim? Czy teraz jest więcej tego typu działań, czy może kiedyś było lepiej?
Zdecydowanie teraz jest więcej. Centrum Aktywności Lokalnej Plac Grunwaldzki OD NOWA, ale również różne spółdzielnie społeczne. Tego wcześniej nie było i właśnie pod tym względem to się bardzo zmienia na plus, chociaż myślę, że jest to dopiero początek. Ludzie dopiero się zbierają i poznają pod tym kątem i to wszystko dopiero zaczyna nabierać tempa. Do tej pory, jeśli chodzi o stronę społeczną osiedla to nie było zbyt wielu inicjatyw. Kiedy w 2007 roku rozpoczynałam tutaj pracę to jedynym partnerem była właściwie Rada Osiedla. Ja ten stan rzeczy wiążę z tym o czym mówiłam wcześniej, czyli właśnie ze studentami. Tutaj więcej osób jest tylko na chwilę. Co innego na osiedlach, gdzie sprowadzają się np ludzie z małymi dziećmi, którzy raczej zakładają, że zostaną w danym miejscu na dłużej, a jeśli do tego są społecznikami to chcą działać na rzecz osiedla z myślą, że to zaprocentuje i że będą jeszcze długo mogli korzystać z tego co wprowadzą w te miejsca.
Ale powiedziała Pani, że teraz jest coraz więcej społecznych inicjatyw, czy można więc powiedzieć, że społeczność osiedlowa próbuje odnaleźć na Placu Grunwaldzkim swoją tożsamość?
Tak, tak.
A są jakieś inicjatywy, których brakuje tutejszej społeczności?
Nie wiem… może czegoś, co pozwoliłoby nam się nawzajem poznać. Wiem, że to się łatwo mówi. Najpierw ludzie muszą mieć tę potrzebę, żeby wyjść, poznać swojego sąsiada… ale tak, wydaje mi się, że jeszcze za mało się wszyscy znamy.
Czyli potrzeba więcej integracyjnych działań i spotkań?
Tak. Chociaż wiele z tutejszych budynków posiada wewnętrzne podwórka, gdzie na pewno życie społeczne kwitnie, więc może tam ludzie się lepiej znają. Jednak takich szerszych, ponadpodwórkowych działań integracyjnych nie kojarzę, a może właśnie to byłoby dobre dla mieszkańców osiedla.
Niniejszy wywiad został przeprowadzony w ramach projektu „Plac Grunwaldzki OD NOWA – pracownia edukacji kulturowej”, który Fundacja Ładne Historie zrealizowała dzięki dofinansowaniu z Gminy Wrocław.