Katarzyna Morawska, Dom Naukowca
Aleksandra Podlejska: Jakie okoliczności zadecydowały o tym, że mieszka Pani na placu Grunwaldzkim?
Katarzyna Morawska: Moi rodzice dostali od uczelni, na której pracowali mieszkanie w Domu Naukowca. Do dzisiaj zamieszkuję to miejsce.
AP: Dlaczego została Pani w tym miejscu? Było to zamierzone, czy po prostu zadecydowały o tym okoliczności?
KM: Oczywiście, że zamierzone! Bardzo zamierzone! To jest cudowne miejsce. Mieszkam dokładnie na placu Grunwaldzkim, a więc przed domem mam „cywilizację”, dostęp do sklepów, komunikacji miejskiej. Z tyłu natomiast, po przejściu kilkunastu metrów jestem nad Odrą! Mogę spacerować wzdłuż rzeki, a kiedy przejdę most i udam się za Zoo mam piękne, wręcz sielskie klimaty. Wszystko mam tutaj pod ręką.
AP: A jakie jest pani ulubione miejsce na osiedlu?
KM: Jest to na pewno cudowne Wybrzeże Wyspiańskiego, które wiedzie od Mostu Grunwaldzkiego do Mostu Zwierzynieckiego. Całe wały nadodrzańskie są wspaniałe. Można nimi jechać rowerem, spacerować nieomalże dookoła Wrocławia. Uwielbiam również Park Szczytnicki. Tak więc Wybrzeże Wyspiańskiego, Wały i Park Szczytnicki to są te moje ulubione rejony.
AP: Czy na przestrzeni lat odczuła Pani zmiany w tych miejscach, np. Na Wybrzeżu Wyspiańskiego?
KM: Wybrzeże Wyspiańskiego zawsze posiadało ścieżkę spacerową, fragment tej ścieżki przeznaczono teraz na drogę rowerową, co jest świetnym pomysłem. Mnóstwo rowerzystów porusza się właśnie tą ulicą, więc bardzo dobrze, że w końcu powstała dla nich taka ścieżka.
AP: A inne zmiany na pl. Grunwaldzkim? Które najbardziej pani odczuła?
KM: Między ul. Smoluchowskiego, niedaleko Janiszewskiego, kiedy byłam dzieckiem, na tym terenie znajdowały się ogródki działkowe. Było tam dużo przestrzeni, można się było świetnie bawić. Teraz to wszystko jest zabudowane. Tak więc trochę inaczej wyglądało to miejsce kilkadziesiąt lat temu. Myślę, że to właśnie odczułam najmocniej. Po drugiej stronie placu Grunwaldzkiego, gdzie są dzisiaj tak zwane sedesowce i budynki uniwersytetu, też było świetne miejsce do zabawy, w tej chwili to wszystko także jest zabudowane. Pamiętam, że na placu Grunwaldzkim od dziecka było się gdzie bawić, a w tej chwili nie ma gdzie. Taka jest największa różnica w moim odczuciu.
AP: A w momencie, kiedy to wszystko się zabudowywało, gdy powstawały budynki politechniki, czy sedesowce, co pani czuła, co myślała o tym co się dzieje?
KM: Kiedy powstawały sedesowce byłam już raczej dużą dziewczynką, więc jeśli chodzi o te miejsca do zabawy, to raczej nie interesowało mnie to. Na terenach, gdzie dziś jest kampusu uniwersytecki, a dawniej był tak zwany „śmietnik”, ja i moje koleżanki praktycznie wychowałyśmy, nasze dzieci. W tej chwili te dzieci są już dorosłe, więc mamy wnuki, a z nimi już nie mamy gdzie pójść się pobawić. W ten sposób dostrzegam to jak zmienił się ten teren, ale to jest jednak znak czasu. Miejsce jest atrakcyjne, więc nic dziwnego, że każdy centymetr się zabudowuje.
AP: Nazwała pani miejsce obecnego kampusu „śmietnikiem”, skąd to określenie?
KM: Kiedyś było tam zakrzaczone rumowisko. Wieczorami biesiadował tam tak zwany „element”, po którym zostawały butelki i inne śmieci, dlatego właśnie taka nazwa się przyjęła. Umawiając się z koleżankami, mówiłyśmy, że „spotykamy sie z dzieciakami na śmietnisku”. Nam to zupełnie nie przeszkadzało, dzieci miały frajdę, mogły wybiegać się na górkach, pagórkach, pośród zieleni. Było tam pełno roślin, ziół, wszystkiego co interesuje dzieci i czym mogą się bawić. Dla nich to rumowisko było świetne.
AP: Gdyby mogła Pani wybrać moment na przestrzeni lat, w którym żyło się Pani na osiedlu najlepiej, to który by to był? Czasy dzieciństwa, czy może jednak dzisiaj?
KM: Zdecydowanie w czasach dzieciństwa, bo było bardzo mało samochodów, wszyscy czuli się bezpiecznie i cała ferajna biegała. W tej chwili nawet przechodząc na zielonym świetle, człowiek umiera ze strachu. Także zupełnie inaczej to wygląda.
AP: Jaki jest Pani obraz placu Grunwaldzkiego z czasów dzieciństwa? Jest Pani w stanie powiedzieć o pierwszych wspomnieniach związanym z tym miejscem?
KM: Myślę, że właśnie ogródki działkowe, o których wspominałam. Niedaleko był też kort tenisowy, ludwisarnia. Pamiętam też konia, który często stał w tamtym miejscu z wozem.
AP: Czyli obecnie przeszkadzają Pani na pl. Grunwaldzkim wszechobecne samochody?
KM: Tak, ale z tym niestety nie da się nic zrobić.
AP: A gdyby mogła Pani zmienić coś w swoim otoczeniu, to co by to było?
KM: Marzy mi się, aby wyremontowano ciąg pod sedesowcami. Same wieżowce są teraz pięknie odnowione, są jasne i ładnie się prezentują, natomiast estakada jest w tragicznym stanie. To jest dla mnie koszmar placu Grunwaldzkiego, który chciałabym zmienić.
AP: Mówiąc o sedesowcach, co myślała pani o nich, kiedy powstały? Jak według pani wpłynęły na wygląd całej dzielnicy?
KM: Muszę powiedzieć, że ja te wieżowce polubiłam. Wydaje mi się, że swego czasu miały mieć wypukłe szyby, wiec pewnie byłyby jeszcze ciekawsze, niż są teraz. Na pewno w żaden sposób nie rażą mnie, ani nie przeszkadzają.
AP: Od początku zapałała pani do nich sympatią?
KM: Kiedy ruszyła budowa to tak naprawdę nikt do końca nie wiedział co tu powstanie, ani jakie to będzie. Na pewno zabrano trochę przestrzeni, co na pewno było widoczną zmianą. Jednak kiedy powstały wieżowce, muszę przyznać, że wkomponowały się w cały obszar placu i zupełnie nie wydawały się być nie na miejscu. Bardziej uciążliwa była budowa Pasażu oraz ronda, to był koszmar, ale udało się go przeżyć.
AP: Co dzisiaj sądzi Pani o Pasażu i najnowszej zabudowie placu?
KM: Pasaż wtopił się w otoczenie, ale my, zamieszkujący plac Grunwaldzki od lat 50., czy 60. tęsknimy z pewnością za naszym targowiskiem. Najlepsze wspomnienia z tej okolicy są związane właśnie z nim. Można tam było kupić wszystko, do tego kwitło tam życie towarzyskie, Tego nam ciągle brakuje. Na targowisko można było pójść nie tylko kupić najpotrzebniejsze rzeczy, ale również spotkać się i porozmawiać z ludźmi. Każdy miał tam od lat tych samych, zaufanych sprzedawców. Pamiętam, jak pewnego razu poszłam kupić chleb, a moja pani zaprzyjaźniona pani ze stoiska powiedziała mi, że ma piękne, świeże śliwki, na co ja odpowiedziałam, że niestety nie mam tyle pieniędzy, ona natomiast machnęła ręką i powiedziała „a to jutro pani przyniesie”. To były zupełnie inne klimaty, inne czasy. Dzisiaj zamiast na targowisko wchodzi się do Pasażu, z którego na pewno nie korzystam tak często jak z tamtych stoisk.
AP: Można powiedzieć, że kiedyś na osiedlu panowała bardziej rodzinna, sąsiedzka atmosfera?
KM: Zdecydowanie tak, zdecydowanie tak. Teraz nie ma takich miejsc.
AP: A poza targowiskiem miała Pani na placu Grunwaldzkim swoje ulubione sklepy, może kawiarnie, których dziś juz nie ma?
KM: Bardzo dużo miałam takich miejsc, między innymi zaprzyjaźnionego szewca, który opowiadał o Powstaniu Warszawskim. Była też pasmanteria, sklepiki, w których można było kupić wszystko, od kawałka nitki po gwóźdź. Teraz trzeba jechać po to do marketu budowlanego. Nie ma już tych właśnie miejsc, w których zawierało się przyjaźnie ze sprzedawcami, ale to tak jak wieżowce, czy samochody jest znakiem czasu.
AP: Czyli pozostała pewna tęsknota za dawnym placem Grunwaldzki?
KM: Trochę tak, chociaż i plac Grunwaldzki i cały Wrocław był wtedy szary i ponury, zupełnie nieciekawy, tylko ludzie byli wspaniali. W tej chwili Wrocław jest cudowny, jest przepięknym miastem, które sławię, gdzie tylko mogę. Bardzo lubię to miasto, ale teraz jest troszeczkę inaczej, ludzie są bardziej obojętni.