Katarzyna Sieczko, ul. Wyspiańskiego
Aleksandra Podlejska: W jaki sposób doszło do tego, że zamieszkałaś na osiedlu pl. Grunwaldzki? Był to wybór, czy raczej czysty przypadek?
Katarzyna Sieczko: Mieszkam tutaj od urodzenia. Myślę, że w pewnym stopniu był to wybór, tylko nie mój, a raczej mojej babci. Pracowała ona na Klinikach i pewnego dnia znajoma jej osoba powiedziała, że ma tutaj pokój do najęcia. Moja babcia zdecydowała się ten pokój wynająć. Z czasem wyszła za mąż i starsza pani, która była właścicielką mieszkania, podzieliła je na dwa mniejsze. Jedną cześć zostawiła sobie, drugą mojej babci.
AP: Czyli można powiedzieć, że twoja rodzina już od lat jest związana z tą częścią miasta?
KS: Tak, dokładnie.
AP: Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie z placu Grunwaldzkiego?
KS: Każde małe dziecko zawsze spędzało czas na swoim własnym podwórku. Na pl. Grunwaldzkim jest kilka podwórek, to jest taka swego rodzaju baza każdego dziecka, które mieszka na osiedlu. Chodząc już do podstawówki, mijałam codziennie plac zabaw, który mieści się między politechnikami. To były takie pierwsze, dziecięce miejsca spotkań. Od lat pamiętam też cukiernię zwaną trumienką, która jest czynna do dzisiaj i cały czas można w niej kupić wspaniałe wypieki. Bardzo długo istnieje także szewc obok tej cukierni. Pamiętam też, że przed remontem ul. Curie- Skłodowskiej idąc nią od Mostu Zwierzynieckiego do Ronda Reagana, było tam bardzo dużo zieleni, wysokich krzewów, były też miejsca do siedzenia, miejsca na rowery.
AP: Czyli to właśnie były twoje pierwsze obrazy z osiedla, które zapamiętałaś?
KS: Właśnie tak. Brakuje mi trochę tych miejsc do siedzenia i zieleni. Na szczęście jeśli chodzi o tereny zielone, zmiany idą w dobrym kierunku i jest ich powoli coraz więcej.
AP: Mówiąc o zmianach, które z tych mających miejsce na osiedlu na przestrzeni lat najbardziej odczułaś, czy też zapamiętałaś?
KS: Myślę, że każdy troszeczkę starszy pamięta powstawanie Pasażu Grunwaldzkiego. W tym miejscu był wcześniej wielki, niewykorzystany zielony placyk, na którego rogu stała budka z rurkami, mniej więcej w tym miejscu, w którym dzisiaj stoi food truck. Obok znajdowało się też targowisko, gdzie ludzie rozkładali swoje stoiska z rozmaitymi rzeczami. Trochę dalej, dalej zaczynał się fragment zabudowań, gdzie w jednym można było wypożyczyć kasety. To była chyba największa budowa na pl. Grunwaldzkim, jaką pamiętam. Potem oczywiście powstało też rondo i wszystko wokół niego. Pamiętam jeszcze dobrze rozbudowę politechniki, jednak to powstanie Pasażu było dla mnie taką największą zmianą.
AP: A jakie były twoje odczucia w momencie kiedy obserwowałaś te zachodzące zmiany? Była to bardziej ekscytacja, czy może jednak pewnego rodzaju smutek, żal?
KS: Dla mnie jako dziecka była to przede wszystkim ciekawość tego co powstaje, co tutaj będzie. Myślę, że dla starszych pokoleń był to jednak pewien żal, bo wcześniej było na tych obszarach więcej zieleni, którą budowa zabrała. Można było tam spacerować, a dzieci mogły się bawić, choćby na obszarze dzisiejszego ronda. Potem wraz z budową Pasażu wszystko powoli się zabetonowywało.
AP: A dzisiaj, z perspektywy czasu, co uważasz o tych zmianach, które wtedy nastąpiły?
KS: Podoba mi się dzisiejszy wygląd placu Grunwaldzkiego, jednak wolałabym więcej ławek i miejsc do siedzenia, których teraz brakuje. Należy zwrócić uwagę na to, że na tym obszarze żyje coraz więcej starszych osób. Lata 90. były chyba ostatnimi, w których rodziło się tak dużo dzieci, które biegały tutaj po osiedlu. Teraz te dzieci są już dorosłymi ludźmi.
AP: Można więc powiedzieć, ze dzielnica się starzeje?
KS: Szczególnie w mojej okolicy, czyli od strony politechniki. Za pasażem spotykam więcej dzieci. Muszę przyznać, że pojawiają się one tez na urządzanych przez nas zabawach (Projekt Plac Grunwaldzki OD NOWA: razem po sąsiedzku), jednak nie jest ich tak dużo, na pewno nie tyle ile w czasach, kiedy sama byłam dzieckiem. Być może jest to spowodowane innym stylem życia, może obawami rodziców, którzy nie chcą wypuszczać ich bez opieki, a może są to dzieci bardziej nieśmiałe, albo właśnie jest ich po prostu mało.
AP: Rozmawiając o dzieciach, ludziach zamieszkujących pl. Grunwaldzki to, czy istnieją sąsiedzkie relacje w twoim najbliższym otoczeniu?
KS: Oczywiście. Nawet tutaj w okolicy mieszkają nauczycielki, które pracują w szkole podstawowej, nr 12, do której uczęszczałam. Do tej pory spotykamy się na osiedlu. Sąsiedzkie więzi zawiązują się najczęściej wśród ludzi z jednego podwórka, nawet jeżeli nie jest to ta sama ulica, ale właśnie wspólne podwórko. Wychodząc gdzieś dalej, poza najbliższy obszar, ludzie są jednak raczej obcy.
AP: Wspominałaś już o pierwszych ulubionych miejscach z dzieciństwa, a jakie jest twoje ulubione miejsce na pl. Grunwaldzkim teraz? Gdzie chętnie spędzasz czas?
KS: Lubię obszar, który zagospodarowała politechnika, czyli bulwar na Wyspiańskiego, który prowadzi od Mostu Zwierzynieckiego. Uważam, że był to świetny pomysł, aby odświeżyć to, co było w tym miejscu kiedyś. Moja babcia opowiadała mi, że kiedyś przy budynku rektorskim na Wyspiańskiego, od razu przy Odrze był bar, można było także zejść niżej na brzeg rzeki, a nawet się w niej kąpać. Teraz Politechnika poniekąd wróciła do tamtych czasów, znów można spacerować tuż przy brzegu Odry, pograć w siatkówkę na usypanej plaży. Jest tam również beach bar, który też był dobrym pomysłem. To właśnie jest jedno z miejsc, które lubię. Drugie natomiast to teren przy akademikach, idąc od pl. Grunwaldzkiego w stronę Kredki i Ołówka, nieopodal Uniwersytetu Przyrodniczego jest bardzo fajny deptak. Bardzo przyjemnie się tam siedzi i spędza czas. Najlepsze miejsca są właśnie tam, gdzie można usiąść i po prostu popatrzeć.
AP: W takim razie co czujesz, kiedy patrzysz na pl. Grunwaldzki, na jego architekturę, która jest jednak bardzo zróżnicowana?
KS: Mieszkając tutaj całe życie po części przyzwyczaiłam się do tego jak wygląda ten obszar. Jeśli jednak zacznę się przyglądać, szczególnie po tym jak odrestaurowano wiele miejsc i budynków, to uważam, ze nowoczesność świetnie łączy się tutaj z historią, nowe budynki współgrają ze starymi kamienicami i wszystko do siebie pasuje. Nie potrafię sobie wyobrazić starych kamienic w miejscu, gdzie dziś stoją sedesowe, myślę, że wtedy cała zabudowa placu byłaby zbyt ciasna i przytłaczająca. Plac Grunwaldzki ma swój własny, unikalny klimat.
AP: Sama jesteś mieszkanką starszej części zabudowy, prawda?
KS: Tak, mieszkam w kamienicy. Na mojej ulicy były kiedyś same kamienice i budynek politechniki. Niestety jedną z kamienic zniszczyła bomba, jej konstrukcja zupełnie nie nadawała się do odbudowy, dlatego wszystko wyburzono, pozostawiając puste miejsce na bardzo długi czas. W tym miejscu znajdowała się górka, na której mój tata, będąc dzieckiem, zjeżdżał na sankach. W latach 90. architekt Wojciech Jarząbek zaprojektował w tym miejscu dość osobliwy, niezwykle kolorowy budynek. Kamienica nr 36 wywołuje wiele emocji i na pewno przyciąga wzrok. Choć sama nie jestem fanką tego awangardowego pomysłu, muszę przyznać, że budynek jest doskonałym punktem orientacyjnym, np. kiedy muszę wytłumaczyć taksówkarzowi, gdzie powinien się zatrzymać.
AP: Myślałaś kiedyś o przeprowadzce? Gdybyś musiała się na nią zdecydować, to nadal pozostałabyś na obszarze pl. Grunwaldzkiego?
KS: Plac Grunwaldzki, a dokładniej okolica, w której mieszkam od urodzenia, jest dla mnie najlepszym miejscem do życia. Wychodząc z domu pierwszą rzeczą, którą widzę, jest Odra i jest to przepiękne. Do tego mieszkam bardzo blisko wielu pięknych miejsc, nieopodal jest park, hala ludowa, ogród zoologiczny. Jestem blisko Ostrowa Tumskiego, po którym także mogę spacerować. Również do sklepów i centrum mam niedaleko. Właściwie wszystko, czego potrzebuję, jest w zasięgu ręki. Jest to idealne miejsce. We Wrocławiu podobają mi się także Krzyki, jednak nie zamieniłabym mojego mieszkania na żadne inne.
AP: Jest jakiś moment na przestrzeni lat, w którym żyło ci się na osiedlu najlepiej? Raczej czasy dzieciństwa czy obecne?
KS: Chyba nie potrafię wybrać takiego momentu, od dziecka żyje mi się tutaj bardzo dobrze. Tak jak mówiłam, nie zamieniłabym mojego mieszkania na żadne inne, nawet na Krzykach. Cała moja okolica jest piękna, a na dodatek mieszkam w kamienicy z wysokimi wnętrzami, gdzie, aby po coś sięgnąć, trzeba korzystać z drabiny. Przyzwyczaiłam się nie tylko do okolicy, ale i do tej przestrzeni w mieszkaniu i nie wyobrażam sobie mieszkać choćby w bloku z wielkiej płyty, w którym byłoby mi ciasno i niekomfortowo. Czuję się na moim osiedlu świetnie, od zawsze było i jest mi tutaj dobrze.