Maria Jankowska
Aleksandra Podlejska: Jak długo zamieszkuje Pani Plac Grunwaldzki? I w jaki sposób znalazła się Pani akurat na tym osiedlu?
Maria Jankowska: Od 1978 roku. Najpierw przyszłam tu do pracy. Zostałam oddelegowana z mojego miejsca zamieszkania i na tej delegacji zostałam właściwie do dzisiaj. A zadecydował o tym mój mąż, który urodził się w tym domu i nie chciał się z niego ruszać. Mieszka tutaj prawie siedemdziesiąt lat i nie wyobraża sobie życia w żadnym innym domu, ani nawet w innej dzielnicy.
Jakie były te pierwsze chwile na Grunwaldzie? Czy od razu zapałała Pani miłością do tego miejsca i dlatego tutaj została, czy wręcz odwrotnie?
Oj nie, w ogóle nie zapałałam miłością. Nie lubiłam tego miejsca i ciężko było mi się do niego przekonać. Sam Wrocław nigdy mi się specjalnie nie podobał. Plac Grunwaldzki był nijaki. W tej chwili kamienice, nawet te stare, robią się coraz bardziej kolorowe. Dzięki temu, że są odnawiane, to już coraz ładniej robi się w tym miejscu.
Mówi Pani o tym, że Plac Grunwaldzki dzisiaj ładnieje, jak zmieniał się on na przestrzeni lat?
W latach siedemdziesiątych powstał nasz Manhattan. Było to nowoczesne, choć mnie osobiście się nie podobało, bo było szare i nijakie, a ja bardzo lubię kolory. Sam Plac Grunwaldzki był kiedyś naprawdę dużym placem zieleni zajmującym obszar, na którym stoi dziś Pasaż Grunwaldzki, biblioteka miejska, biurowiec Nobilis. Tych budynków nie było. Rosła sobie tam dziko trawa i była tylko stacja benzynowa, która nadal funkcjonuje przy Pasażu. Z czasem w miejscu tego pustego placu postawiono namiot zwany Goliatem, gdzie odbywał się handel. No i była jeszcze słynna budka z rurkami z kremem. Moje córki je uwielbiały.
W ostatnich latach zmieniła się także moja najbliższa okolica. Mieszkam przy Wybrzeżu Wyspiańskiego, mam blisko do Politechniki Wrocławskiej i to, jak politechnika zrobiła teraz ten bulwar nad Odrą, to jest mistrzostwo świata. Nie mamy w ogóle podobnych miejsc na Placu Grunwaldzkim. Po drugiej stronie rzeki mamy miejsca z leżakami, gdzie ludzie mogą pójść na piwo, ale to, tak jak pergola i tym podobne miejsca nie są już w obrębie naszego osiedla. U nas jest właśnie tylko ten bulwar politechniki. Bliżej Mostu Grunwaldzkiego jest podobny bar, ale wiele mieszkańców skarży się na hałas, ale nigdy jeszcze nie było tak, żeby wszystkich pogodzić i wszystkim dogodzić.
Plac Grunwaldzki bardzo się zmienił, czy na lepsze? Na pewno wygląda ładniej, ale zabrali całą zieleń. W zamian nie zrobili nam żadnych skwerów ani placów.
Czyli zdecydowanie brakuje tutaj zieleni?
Brakuje, brakuje miejsca dla zabawy dla dzieciaków. Mamy zrobiony skwer na Łukasiewicza, tam jest plac zabaw, ale to jest jedyny plac zabaw na tym osiedlu. W tej chwili dzieci jest coraz mniej, ale te, które są, to muszą być zabierane przez rodziców poza osiedle albo do galerii handlowej, żeby mogły znaleźć jakieś atrakcje dla siebie. Na osiedlu brakuje miejsc także dla starszych mieszkańców, w których można byłoby się spotkać, usiąść i spędzić razem czas.
Czy jest coś, czego jeszcze brakuje mieszkańcom?
Ważną kwestią są na pewno podwórka, które przez lata nie były brane pod uwagę. Ja mieszkam przy Wybrzeżu Wyspiańskiego i o nasze podwórko walczymy w zasadzie od chwili, w której się tutaj przeprowadziłam, czyli od 1978 roku, kiedy wraz z sąsiadami postanowiliśmy zrobić coś z tą przestrzenią i składaliśmy wiele pism do urzędów. W czasie, kiedy urodziła się moja młodsza córka, to na Wyspiańskiego urodziło się dziesięcioro dzieci. Było bardzo wesoło, bo my tu żyjemy jak jedna wielka rodzina, ale wtedy bardzo odczuwaliśmy brak tego podwórka i miejsc do zabawy z dziećmi. Decyzji o rewitalizacji podwórka doczekaliśmy się dopiero teraz i wiemy, że w 2024 roku będzie ono remontowane.
Mówiła Pani, że kiedy przeprowadziła się Pani na Plac Grunwaldzki to już razem z innymi mieszkańcami działać na rzecz osiedla. Przez lata była Pani również radną osiedla. Jakie inicjatywy organizowała Pani dla lokalnej społeczności?
Mogę powiedzieć, że sporo zrobiłam na tym osiedlu. Organizowałam wigilie dla mieszkańców, mikołajki dla dzieciaków. Robiliśmy festyn dla całej naszej lokalnej społeczności. Organizowaliśmy też dzień dziecka. Współpracowałam z MOPS-em, ponieważ chcieliśmy, żeby wszystkie dzieci, również te z uboższych rodzin mogły brać udział w takich przedsięwzięciach. Organizowaliśmy przedstawienia, scenki rodzajowe z dziećmi. Fajne to wszystko było, ale niestety pandemia przerwała nasze działania. Kiedy na osiedlu spotykają mnie dzieci, to pytają o to, czy Mikołaj będzie w tym roku. To, że nie jestem już radną, wcale nie zwolniło mnie z mojego obowiązku i dzieci na pewno 6 grudnia dostaną paczki. Byłam niedawno w siedzibie Rady Osiedla i organizować będę również w tym roku wigilię dla starszych mieszkańców. Wszystko będzie tak jak było, każdy dostanie paczki, chociaż tym razem niestety się nie spotkamy. Chyba nie umiem żyć bez tego, bez działania, muszę to robić.
Czyli na osiedlu już od lat miały miejsce różne wydarzenia i lokalne inicjatywy?
Tak, tak. Mniej lub więcej, do większej lub mniejszej grupy ludzi, ale były. Niedługo będę rozmawiała z Teatrem Lalek i ustalała z nimi ofertę dla najmłodszych z naszego osiedla. Bardzo chciałabym, żeby dzieci miały okazję pójść do teatru, tym bardziej teraz, kiedy większość szkół zrezygnowała z takich wyjść. Tak długo jak mi Rada Osiedla pozwala działać „incognito”, to będę działać. Prowadzimy również klub seniora, chociaż obecnie jego działanie jest bardzo ograniczone, co także jest wynikiem pandemii. Do tej pory razem z przewodnikami spacerowaliśmy po Wrocławiu, zwiedzaliśmy muzea, jeździliśmy na wycieczki. W tej chwili nie spotykamy się większymi grupami, ale spotykamy się na przykład w teatrze, już na miejscu, gdzie zachowane są zasady bezpieczeństwa, a uczestnicy wyjść są zaszczepieni.
Wymieniła Pani bardzo dużo działań i aktywności, ale może są jeszcze Pani zdaniem jakieś obszary, w których dzieje się zbyt mało lub nie dzieje nic? Jakich inicjatyw brakuje?
W tej chwili trzyma nas pandemia, która stoi na przeszkodzie wielu działań. Na naszym osiedlu działa Fundacja Ładne Historie, Plac Grunwaldzki OD_NOWA. Maria i Krzysztof przyszli do Rady Osiedla z propozycją współpracy, na którą chętnie przystaliśmy, ale na razie mamy trochę związane ręce. Udało nam się wspólnie zorganizować osiedlowy piknik w ubiegłym roku.
Ale to jednak jest wynik pandemii, a nie braku inicjatyw i chęci do działania wśród mieszkańców?
Oczywiście. Na osiedlu cały czas działaliśmy, działamy i chcemy działać.
Mówi Pani, że nie do końca przypadł Pani do gustu Plac Grunwaldzki, ale czy udało się Pani znaleźć na tym osiedlu miejsca, które sobie Pani szczególnie upodobała?
Na pewno takim ulubionym miejscem jest moja ulica, czyli Wybrzeże Wyspiańskiego. Żyjemy tu jak jedna wielka rodzina. Wszyscy się tutaj znamy, nie ma podziałów, nie ma kłótni. Kiedy się bawimy to razem, kiedy trzeba pomóc, to również wszyscy się zbierają. Dla dzieci moich sąsiadów jestem ciocią, a mój mąż wujkiem, a dla moich dzieci sąsiedzi to wujkowie i ciocie, także to też o czymś świadczy. Udała nam się ta komitywa i tak nam się tu żyje na naszym Placu Grunwaldzkim. Bardzo lubię też bulwar politechniki, bo to jest miejsce, gdzie można usiąść, porozmawiać, a bliskość Odry jeszcze bardziej sprzyja takiemu spędzaniu czasu. Poza tym uwielbiam Zoo. Mimo że granicą „mojego” Placu Grunwaldzkiego jest Odra, to dla mnie teren Zoo jest również „mój”. Mogłabym chodzić tam codziennie.
Niniejszy wywiad został przeprowadzony w ramach projektu „Plac Grunwaldzki OD NOWA – pracownia edukacji kulturowej”, który Fundacja Ładne Historie zrealizowała dzięki dofinansowaniu z Gminy Wrocław.