od_nowa

Paweł Hawrylak i Ewa Zwarycz

Aleksandra Podlejska: W jaki sposób jesteście związani z Placem Grunwaldzkim?

Paweł Hawrylak: Oboje tutaj mieszkamy. Ja od dziewiętnastu lat przy ulicy Skłodowskiej-Curie, a Ewa, zanim zamieszkała ze mną, miała mieszkanie przy ulicy Piastowskiej. Wcześniej byłem związany z Placem Grunwaldzkim „tranzytowo”. Wychowałem się na Zaciszu, natomiast moja babcia mieszkała w Rynku, dlatego od dziecka przemierzałem z rodzicami plac Grunwaldzki, mijając Sedesowce, Most Grunwaldzki i Plac Społeczny. Później, kiedy byłem już starszy, dojeżdżałem na plac Dominikański do liceum numer dziewięć, więc również, codziennie, jechałem autobusem na Plac Grunwaldzki, gdzie przesiadałem się w tramwaj i jechałem do szkoły. Można powiedzieć, że całe życie jestem związany z Placem Grunwaldzkim, ale rozumianym przede wszystkim jako oś grunwaldzka. 

Jaki był Plac Grunwaldzki, kiedy przemierzałeś go jako dziecko, a potem licealista komunikacją miejską, a jaki jest dzisiaj?

Paweł Hawrylak: To jest dzieciństwo, magiczne przejazdy do babci albo w kierunku Masywu Ślęży, gdzie często wyjeżdżaliśmy z rodzicami, więc na pewno moje wspomnienia są nieco zniekształcone. Ogromne wrażenie robiła na mnie sama oś grunwaldzka. Prosta linia od Mostu Szczytnickiego do Mostu Grunwaldzkiego, która dawała wspaniałe wizualne przeżycie. Z samych podróży na plac Grunwaldzki pamiętam przede wszystkim „balon”. Niebieski handlowy balon, który był fantastyczny i cudowny. 

mosty fot marta sobala 1 of 32  s
fot. Marta Sobala

Chodzi o namiot Goliat?

Tak jest, dokładnie. Wszyscy wokół mnie mówili na niego „balon”. Jeździło się do niego na wszelkiego rodzaju zakupy, na przykład po buty typu glany. Jedna z takich wycieczek, którą zapamiętałem najwyraźniej, to ta, kiedy pojechałem z tatą kupić zegarek Casio z dwoma pomarańczowymi i dwoma szarymi przyciskami. Bodajże na urodziny. Cudowne wspomnienie. Pamiętam, że przy Goliacie była budka z rurkami z kremem, a za balonem kilka pawilonów handlowych. W jednym z nich mieścił się sklep z oświetleniem, co dla każdego dziecka z PRL-u było niesamowitą atrakcją. Większość moich wspomnień z Placu Grunwaldzkiego związana jest właśnie z handlem, który się tam odbywał.  Teraz w miejscu namiotu handlowego stoi Pasaż Grunwaldzki. Jak najbardziej doceniam jego istnienie i nie da się ukryć, że technicznie jest on dużo lepszy niż Goliat, ale ten namiot miał duszę. Nic nie przebije targu pełnego ludzi i lokalnych sprzedawców. Kiedy jechało się na targowisko to jechało się do konkretnych ludzi, a teraz wchodząc do Pasażu wszystko jest anonimowe. 

Ewo, a ty jak wspominasz Plac Grunwaldzki? Czy ty również kojarzysz to miejsce z handlem?

Ewa Zwarycz: W ogóle nie. Nie pamiętam za bardzo „balonu” ani jak wyglądał Plac Grunwaldzki przed budową pasażu handlowego, nie tu bywałam często. Mieszkam na Placu Grunwaldzkim  dopiero od około pięciu lat. Wcześniej byłam mocno  związana z Nadodrzem, gdzie mieszkałam od 2002 roku, od czasu mojej przeprowadzki do Wrocławia. Tam, ze względu na bardzo rozbudowaną strukturę małych lokalnych sklepków i wszelakich usług, nie brakowało mi niczego. Teraz jestem już mocno „osadzona” w rzeczywistości Placu Grunwaldzkiego, a z usług handlowych, jako zagorzałej wegetariance, zdecydowanie brakuje mi tu warzywniaków! 

Jak wyglądał proces przemian na Placu Grunwaldzkim?

Paweł Hawrylak: Mam takie wspomnienie, że na Placu Grunwaldzkim było dużej wolnej przestrzeni. Goliat stał na trawniku, po lewej, w miejscu dzisiejszego Grunwaldzki  Center nie było nic, aczkolwiek wzdłuż ulicy był zajazd autobusowy i kioski, gdzie można było kupić bilety okresowe. Nie było też nowego budynku Uniwersytetu Przyrodniczego, ani budynku Starteru przy moście Szczytnickim. Teraz te wszystkie przestrzenie są zabudowane i jest w nich jakieś życie. Parter budynku Uniwersytetu Przyrodniczego jest przeszklony i czasami wieczorem widać tańczących ludzi i jest to jeden z niewielu bardzo miłych momentów lokalnej kultury. Jednak gdy mówię i myślę o Placu Grunwaldzkim to skupiam się przede wszystkim na osi grunwaldzkiej i pewnych specyficznych ścieżkach. Kiedy dziewiętnaście lat temu zamieszkałem na Skłodowskiej-Curie, niedaleko Łukasiewicza, zbiegło się to z rozpoczęciem studiów na Wydziale Architektury, dlatego poruszałem się w obrębie ulic Skłodowskiej, Szczytnickiej, Reja i Górnickiego. Teraz są to spacery przez tereny politechniczne do Mostu Grunwaldzkiego i dalej w stronę pracy, a w drugą, w stronę Odry i dalej na Wielką Wyspę, która jest naszym terenem Zielonym, lub wzdłuż Odry w stronę Zacisza, żeby odwiedzić rodziców. 

Ze zmian placu Grunwaldzkiego największe wrażenie zrobiło na mnie odnowienie promenady przy Wybrzeżu Wyspiańskiego przez Politechnikę Wrocławską. Na to czekaliśmy, ale jest to, podobnie jak wiele miejsc na Placu Grunwaldzkim miejsce ponadosiedlowe, brakuje mu lokalności i ciężko poczuć się jak u siebie. Świetną zmianą było pojawienie się zielonej przestrzeni za „serowcem” czyli budynkiem C-13 Politechniki Wrocławskiej. Jest odizolowane i można się tam poczuć dużo bardziej lokalnie. Wieczorami ludzie chodzą z psami, jeżdżą na deskorolkach, wrotkach i rolkach. Nie można, oczywiście, pominąć zmiany strasznego, splątanego skrzyżowania pięciu ulic na rondo Reagana i powstania Pasażu Grunwaldzkiego oraz Grunwaldzki Center. To zagęściło centrum osiedla. Ułatwiło komunikację i dostęp do handlu, którego jest najwięcej właśnie przy rondzie. Ze zmian gorszych jest brak warzywniaków. 

lasek mapowanie portrety fot marta sobala 2
fot. Marta Sobala

Chyba kilka jeszcze się ostało na osiedlu?

Paweł Hawrylak: Tak, ale nie u nas, tylko po drugiej stronie osiedla. Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że przejście przez oś grunwaldzką pieszo jest tak naprawdę nieprzyjemnym przeżyciem. Tym bardziej, kiedy chce się wybrać spacerem po warzywa, to na ulicę Grunwaldzką jest to zbyt daleka droga. Przemierzenie z torbami pełnymi zakupów szerokiej, ruchliwej ulicy nie jest miłym doświadczeniem. Dlatego dla mnie Grunwald został podzielony na dwie osobne części. Jest kampus uniwersytecki, gdzie mieszkamy my i jest osiedle grunwaldzkie po drugiej stronie, które ma więcej wymiaru ludzkiego w postaci warzywniaków.

Powiedziałeś, że przejście przez oś grunwaldzką jest nieprzyjemnym przeżyciem, stąd moje pytanie, jakie są braki w infrastrukturze osiedla? Co jest potrzebne jego mieszkańcom?

Paweł Hawrylak: Warzywniak! To raz. Poczucie lokalności to dwa. Ulica Skłodowskiej-Curie nie daje takiego poczucia, ponieważ jest wielką arterią, podobną do samej osi grunwaldzkiej. Dlatego brakuje takich miejsc jak warzywniaki, małe sklepy osiedlowe, które mogłyby wprowadzić do osiedla lokalną atmosferę i żebyśmy jako mieszkańcy czuli, że to jest nasze miejsce. Kiedyś przy skrzyżowaniu z Łukasiewicza był kiosk, warzywniak i mięsny, o ile dobrze pamiętam. Teraz są lody, sklep papierniczy i burgery.

Czyli brakuje poczucia wspólnoty?

Paweł Hawrylak: Tak, ale myślę, że nie da się go zbudować. Mieszkamy praktycznie na kampusie. Mamy piekarnię, trzy sklepy, kawiarnie, jak na przykład Przełam Lody, ale większość z tych miejsc jest okupowana przez kolejki studentów i turystów, dlatego ciężko znaleźć takie „swoje” miejsce, swoją lokalną kawiarnię, czy sklep. To są miejsca ponadosiedlowe. Rankiem, chodząc w stronę ronda, mijam sznur studentów w kolejce po pizzerki w cukierni Trumienka, które swoją drogą są przepyszne! Bardzo się cieszę, że tym biznesom się powodzi, ale te ogromne kolejki ludzi, którzy nie są tak mocno związani z Grunwaldem odbierają to poczucie lokalności.

Ewa Zwarycz: Mam podobne poczucie, choć w moim przypadki może ono wynikać stąd, że mieszkam na Grunwaldzie dopiero od kilku lat. Ale to, że mieszkamy na kampusie czuć bardzo mocno, widać to szczególnie latem, kiedy ulice wokół naprawdę pustoszeją. Mam też takie poczucie, że brakuje w okolicy szerszej oferty gastronomicznej. Sa fajne miejsca,  jak na przykład W kontakcie, ale poza tym większość miejsc to oferta około fastfoodowa, skoncentrowana głównie na studentach. Na pewno brakuje też centrotwórczych ośrodków. Może, obok Ładnych Historii, rozwijająca się Odra Centrum, a w przyszłości odremontowany Fandom spełnią funkcję ośrodków skupiających lokalną ludność.

grunwald fot marta sobala 19 of 23
fot. Marta Sobala

Wspominałeś o Wielkiej Wyspie, która jest dla Placu Grunwaldzkiego zielenią. Czy to znaczy, że na samym osiedlu brakuje zieleni? A może kiedyś było jej więcej?

Paweł Hawrylak: Nie śmiem rzec, że mamy za mało zieleni, bo wybrzeże Wyspiańskiego, do którego mamy bardzo łatwy dostęp jest bardzo zielone. Od mostu Zwierzynieckiego jest szeroka aleja, potem promenada Politechniki i za nią bardzo zielony beach bar Forma Płynna. Wybrzeże Pasteura również jest przyjemne na spacer. No i wspomniana przestrzeń za serowcem. Jeżeli coś pojawiło się po drugiej stronę osi, to nie zauważyłem. Jednak na naprawdę prawdziwe spacery, miejscem docelowym jest Wielka Wyspa z wałami, lub Park Szczytnicki. 

Ewa Zwarycz: Oczywiście mogłoby być więcej! Ale zdecydowanie bliskość Wielkiej Wyspy jest ogromnym atutem. Wały nadodrzańskie, Park Szczytnicki, wreszcie okolice Hali Stulecia i Pawilonu Czterech Kopuł to moje ulubione miejsca na spacery w tej okolicy.

Oboje jesteście osobami mocno związanymi ze sztuką i architekturą. Ewo, sama tworzysz i prowadzisz  także pracownię artystyczną Punkt Widzenia. Ty, Pawle pochodzisz z rodziny o mocno architektonicznych tradycjach i sam studiowałeś na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. Jak przez ten pryzmat odbieracie przestrzeń Placu Grunwaldzkiego i jego ikony architektoniczne, jak choćby słynne Sedesowce?

Ewa Zwarycz: Ja bardzo lubię wrocławski Manhattan, zawsze go lubiłam, także przed rewitalizacją. Niedługo po mojej przeprowadzce na Plac Grunwaldzki miałam okazję prowadzić swoje działania artystyczno-edukacyjne właśnie w tym kompleksie, w jednym z pawilonów Manhattanu, zwanym teraz Fandomem. Tam, przez blisko dwa lata mieściła się siedziba mojej Pracowni Punkt Widzenia. Bardo miło wspominam tamten czas, to była super miejscówka z super widokiem przez okrągłe okna na Most Grunwaldzki. Miałam też ekstra sąsiadów, bo wtedy w Fandomie przestrzeń do działań znalazły również inne twórcze przedsięwzięcia, dzięki czemu w budynku wytworzył się pewnego rodzaju „artystyczny ferment”. Odbywały się tam także różne imprezy na zewnątrz budynku, działała też strefa gastronomiczna, która przyciągała sporą liczbę osób. Myślę, że czas działania Fandomu był zastrzykiem dobrej energii dla Manhattanu i okolic i nie mogę doczekać się ponownego otwarcia budynku po jego remoncie. 

Paweł Hawrylak: Sedesowce robiły na mnie wrażenie od dzieciaka, ale nikt w domu nie mówił, kto je zaprojektował. O tym, że zrobiła to moja babcia dowiedziałem się dopiero będąc w liceum. Wcześniej nie miałem o tym zielonego pojęcia. Wiedziałem, że babcia jest architektką, wychowałem się w domu zaprojektowanym przez nią. Wiedziałem też, że zaprojektowała Dom Naukowca, bo mieszkała w nim przez jakiś czas. Architektura zawsze była obecna w naszym życiu, podobnie jak myślenie przestrzenne. Jako dziecko jeździłem z rodzicami na wycieczki objazdowe po Polsce, podczas których pokazywali mi różne budynki i kościoły. Na pewno wpłynęło to na sposób, w jaki odczuwam teraz przestrzeń. Skończyło się na wielu spacerach po placu Grunwaldzkim i robieniu zdjęć ikonicznym budynkom jak Sedesowe czy Kredka i Ołówek. Kilka lat temu babcia miała wystawę w Muzeum Architektury i wtedy dowiedziałem się, że zaprojektowała również budynek między ulicami Sienkiewicza i Grunwaldzką, tuż przy Kredce i Ołówku. Do babci zawsze przychodziło wiele osób związanych z architekturą. Zawsze bardzo ją cieszyło, kiedy młodzi ludzie interesowali się jej projektami i zadawali pytania. Pamiętam jak przychodził do niej Łukasz Wojciechowski, który potem z Martą Mnich jako VROA przygotowywali koncepcję rewitalizacji Manhattanu. 

No właśnie, tutaj znowu wracamy do przemian na Placu Grunwaldzkim. Sama żałuję, że nigdy nie miałam okazji zobaczyć Sedesowców w ich oryginalnej formie. Jakie one wtedy były?

Paweł Hawrylak: Wizualnie były świetne! Każdy metr kwadratowy pełen był spękań i żył. Były niezwykle surowe, ale jednocześnie żywe. Na projektach babci widziałem wiele zieleni, ale w rzeczywistości wyszło inaczej, a całe założenie ostatecznie mocno podupadło. Po rewitalizacji dostały drugą szansę. Czasami zdarzy się słoneczny dzień z burzowymi chmurami w tle i te bloki wyglądają wtedy fenomenalnie. Nie ma lepszego widoku we Wrocławiu. 

Jak to jest z różnymi inicjatywami kulturalnymi i społecznymi na osiedlu Plac Grunwaldzki?

Paweł Hawrylak: Z mojej perspektywy nie dzieje się prawie nic. Nie ma na Placu Grunwaldzkim domu kultury, ani miejsc, w których mogłyby odbywać się koncerty, występy dzieci, wystawy, różnego rodzaju wydarzenia kulturalne. Bardzo mi tego brakuje. Odczuwałem to szczególnie, kiedy moja córka była mała. Kilka lat temu Ala i Maurycy Prodeus kupili wolno stojący pawilon pomiędzy blokami Sedesowców i nazwali go Fandomem. To był początek ciekawych działań na placu. Odbywały się tam różne targi, wystawy, kino plenerowe. Można było pójść na jogę i kawę. Teraz w naszym podwórzu jest Fundacja Ładne Historie i to jest kolejny wspaniały krok do przodu.

Ewa Zwarycz: Dla mnie bardzo wyraźny jest brak fajnych przestrzeni wystawienniczych i sztuki w przestrzeni publicznej, tego na Palcu Grunwaldzkim jest naprawdę niewiele. Szkoda, bo sztuka w przestrzeni publicznej pełni rolę nie tylko dekoracyjną czy upamiętniającą, ale także kształtuje i ożywia przestrzeń miasta. Daje także możliwość dialogu z odbiorcą oraz z miejscami ekspozycji. Poza tym jest tu wiele przestrzeni i miejsc, które świetnie by się do tego nadawały, chociażby nieużywany budynek Audytorium Chemii, który tak świetnie ugościł w 2016 roku Przegląd Sztuki Survival, odsłaniając tym samym swój duży potencjał. Nie słyszałam również, aby mieściły się w okolicy jakieś pracownie artystyczne, jest ponoć jakaś na szczycie jednego z Sedesowców właśnie, albo była w przeszłości. 

Powiedzieliście, że brakuje miejsca, a czy brakuje też działań lokalnych? Czy kiedykolwiek miały miejsce na osiedlu wydarzenia dla mieszkańców?

Paweł Hawrylak: Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek odbywały się tutaj takie działania. Oprócz tego brakuje na Placu Grunwaldzkim sztuki. Przy Audytorium Chemii jest rzeźba Atomu, na Kampusie Politechniki Pomnik Zgładzonych Profesorów oraz jakaś drobna rzeźba jak się idzie od przystanku Bujwida w stronę Chałubińskiego i właściwie na tym koniec. Jest za to mnóstwo studentów i Pasaż Grunwaldzki. Myślę, że świetnym miejscem na takie działania byłoby opuszczone audytorium chemii. Świetne wnętrze, fascynująca przeszłość, idealna przestrzeń puchlina przed budynkiem. Kiedyś odbył się tam przegląd sztuki Survival i to była wspaniałe wydarzenie.

Ewa Zwarycz: Odkąd mieszkam w tej okolicy, to oprócz wydarzeń wokół Fandomu i pikniku dla mieszkańców z okazji odsłonięcia pobliskiego muralu, nie pamietam żadnych. Ostatnio pojawiają się imprezy organizowane przez Fundację Ładne Historie w podwórzu ulicy Marii Skłodowskiej -Curie, i mam nadzieję, że będą one częstsze i będą cieszyć się coraz większym zainteresowaniem, bo inicjatywa jest super i naprawdę może przyczynić się do budowania zintegrowanej lokalnej społeczności.

Czyli można to wszystko podsumować tak, że największą potrzebą mieszkańców Placu Grunwaldzkiego jest budowanie poczucia wspólnoty i lokalności.

Paweł Hawrylak: Tak i wiem, że podejmowane są próby. Był piknik dla mieszkańców. Widzę, że są ludzie, którzy chcą działać i są zaangażowani. To zaczęło się dziać również w mojej kamienicy. Kiedy się tutaj wprowadziłem większość moich sąsiadów była studentami, teraz są to osoby, które nie są tutaj tylko na chwilę, ale chcą zostać i działać na rzecz tego, żeby dobrze nam się wszystkim żyło. 

Ewa Zwarycz: Tak, zgadzam się z przedmówcą.

Pionowe zdjęcie: fragment zacienionego przez drzewa, odremontowanego nabrzeża Odry.
fot. Marta Sobala

A jakie są wasze ulubione miejsca na osiedlu?

Ewa Zwarycz: Bistro W kontakcie na wspólne, weekendowe śniadania, 8M, prawdopodobnie najmniejsza kawiarnia mieście na szybka kawę w drodze do pracowni, Wybrzeże Wyspiańskiego i odnowione Bulwary Politechniki na codzienne spacery z psami. 

Paweł Hawrylak: Skwer Ireny Sendlerowej pod domem na krótkie spacery. Wybrzeże Wyspiańskiego na dłuższe. Bistro W kontakcie z najlepszym hummusem w mieście na dobrą przekąskę. Fandom, a dokładnie Punkt Widzenia Ewy i nieistniejąca Zorza Cafe. Przychodziłem po Ewę wieczorami i czekałem na nią w Zorzy. Jakie to było wspaniałe miejsce. Albo siedziałem sobie w Punkcie Widzenia w osobnym, małym pokoiku z pięknym okrągłym oknem. Brakuje mi tego miejsca, ale mam nadzieję, że po remoncie będzie można tam zawitać na jakąś kawę. 


Niniejszy wywiad został przeprowadzony w ramach projektu „Plac Grunwaldzki OD NOWA – pracownia edukacji kulturowej”, który Fundacja Ładne Historie zrealizowała dzięki dofinansowaniu z Gminy Wrocław.

Projekt „Centrum Aktywności Lokalnej Plac Grunwaldzki OD NOWA” jest współfinansowany ze środków Gminy Wrocław.

Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Polityka prywatności.
Plac Grunwaldzki OD NOWA