od_nowa

Ryszard Łuźniak, ul. Reja 22

Pączuś. Cukiernia Mistrza Ryszarda 


Dlaczego działa Pan akurat w tym miejscu?

W tym miejscu cukiernię prowadził mój kolega, który niestety zachorował i zmarł. Jego żona poprosiła, żebym ja to prowadził. Tutaj, w tym miejscu tuż po wojnie działał jeszcze Pan Majda. To był bardzo znany cukiernik i aktywista. Większość powojennych cukierników była też aktywistami, a swój zawód mieli w duszy. Dzisiaj rzadko zdarzają się tacy cukiernicy z zamiłowania.

Czyli w tym miejscu, przy ulicy Reja już po wojnie mieściła się cukiernia?

Kiedy Wrocław był jeszcze niemiecki to w tym lokalu była piekarnia. Do dziś został tutaj piec, który ma około stu trzydziestu lat i był stawiany jeszcze przez Niemców. Początkowo w tym miejscu był magazyn. Jeszcze wcześniej w tym lokalu była piekarnia i mieszkanie. Kilka lat temu przyjechał tutaj starszy Niemiec wraz ze swoim synem. Okazało się, że kiedy był mały, to jego mama sprzątała tutaj, w tej piekarni. Opowiadał gdzie spał, gdzie się bawił. Zobaczył piec, w którym piekł szef jego mamy i był pod wielkim wrażeniem, że ten piec się zachował. Po wojnie pracował tutaj wspomniany już przeze mnie Pan Majda, który bardzo długo prowadził to miejsce. Potem oddał to w kolejne ręce, komuś z Poznania. Później przeszło to w ręce mojego kolegi, który niestety zmarł. I w ten sposób ja się tutaj znalazłem i prowadzę to już od dwudziestu jeden lat. Za mojego kolegi cukiernia nazywała się „Pączuś” i jego żona bardzo chciała, aby ta nazwa została. Ja wcześniej, od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku miałem swój sklep przy ulicy Jedności Narodowej, który nazywał się „Cukiernia Mistrza Ryszarda”. No i postanowiliśmy połączyć te nazwy i tak powstał „Pączuś. Cukiernia Mistrza Ryszarda” i chyba przyjęła się ta nazwa i jest rozpoznawalna. Po paru latach ludzie, którzy odwiedzali mój sklep na ulicy Jedności Narodowej, odnaleźli mnie tutaj, żeby prosić o ciasta i torty, które już kiedyś u mnie zamawiali.

Pan Ryszard, starszy mężczyzna w białym fartuchu, na tle półek z pieczywem.
fot. Marta Sobala

Czyli ma Pan swoich stałych klientów?

Tak, tak. Są ludzie, którzy do nas wracają. Mówi się, że przychodzi się albo dla towaru, albo dla ekspedientki. I taka jest prawda. Do nas przychodzą i dla towaru i dla obsługi. Ludzie wracają do nas przede wszystkim po chałki i mówią, że takich jak nasze nie ma w całym Wrocławiu. Chwalą też nasze torty.

A jak to się stało, że został Pan cukiernikiem?

Odkąd pamiętam, interesowało mnie cukiernictwo. Jeszcze jako dziecko zastanawiałem się, jak to się dzieje, że te martwe rzeczy, jak mąka, cukier, kiedy je się ze sobą połączy, to zaczynają rosnąć. Zawsze mnie to bardzo ciekawiło. Kiedy moja babcia, czy moja mama piekły, to zawsze byłem przy nich, obserwowałem to co robią i tak to potem rosło ze mną. W ten sposób to się stało moją pasją. Godzinami mogę opowiadać o tym co robię i to mnie nie nudzi. Mogę pracować na okrągło, właśnie dlatego, że jest to moja pasja, moje zamiłowanie. Dzięki temu to, co robię, nigdy mnie nie będzie męczyć. Już pięćdziesiąt dwa lata pracuję w tym zawodzie. Od dwóch lat jestem na emeryturze, ale wciąż się tutaj pojawiam i ta pasja zostanie ze mną już do końca.

Co pamięta Pan z pierwszych dni, kiedy zaczął Pan tutaj pracę?

Ludzie byli zaskoczeni innym towarem, który tutaj wprowadziłem. Przez lata w tym miejscu była kontynuacja jednego asortymentu. My zaczęliśmy wprowadzać między innymi krążki bezowe i wiele innych wypieków, które wymusiły czasy. Z biegiem lat jeden etap produkcji ciast się zamykał i wchodził na to miejsce drugi. Trzeba było dostosować asortyment do zmieniających się czasów. Dzisiaj na przykład ludzie nie chcą typowych babek piaskowych, które po dwóch dniach się rozsypują, takich jak kiedyś, ale wolą takie, które postoją tydzień. Także ludzie na pewno byli na początku zaskoczeni asortymentem, również tortami. Wcześniej tutaj był tylko jeden rodzaj tortu — firmowy i nie robiło się żadnych innych. Było też kilka podstawowych rodzajów ciastek, jak firmowe, czy eklerki. Nie było wówczas deseranta, który z pasją i wyobraźnią tworzyłby nowe torty i ciasta oraz ich dekoracje. I tak to powoli wszystko wprowadzaliśmy i przyjęło się. Chcielibyśmy wprowadzić jeszcze coś nowego, ale niestety mamy pandemię i ludzie kupują teraz tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Codziennie mamy nasz stały asortyment a do tego wprowadzamy też rzeczy sezonowe, czyli na Tłusty Czwartek szykujemy pączki i faworki, na Wielkanoc babki, a na Boże Narodzenie makowce, serniki i pierniki.

Półki z pieczywem.
fot. Marta Sobala

Jak zmienił się zawód cukiernika na przestrzeni lat?

Teraz jest coraz mniej cukierników z zamiłowania. Tak jak wspomniałem, dzisiaj, przez pandemię nie wprowadzamy wielu nowości, a to wpływa na uczniów, którzy po trzech latach nauki mają mniejszą wiedzę, niż powinni. I tak to cukiernictwo „leci w dół”. Próbujemy to jakoś ratować, ale na nasz zawód wpływa też to, że w wielu supermarketach i sklepach można znaleźć wszystko. Kiedyś sklep mięsny był sklepem mięsnym, a cukiernia była cukiernią. Teraz wszystko znaleźć można w jednym miejscu. Dawniej jeśli chciała Pani zjeść dobre ciasto, to szła Pani konkretnie do cukierni. Otworzyli galerie handlowe, gdzie jest wiele stoisk, co bardzo wpłynęło na nas cukierników i na nasz sklep. Kiedyś wszystko robiło się blachami, a dzisiaj raczej na sztuki. Do tego na pewno zmienił się asortyment. Kiedyś cukiernia nie istniała na przykład bez sernika wiedeńskiego, a dzisiaj sprzedaje się on bardzo słabo. Teraz wprowadza się też wiele różnych rodzajów serników z najróżniejszymi owocami i dodatkami. Zmieniło się też na pewno to, że teraz jest coraz więcej różnych maszyn.

A czy kiedyś tutaj w okolicy było więcej cukierni?

Tutaj, na tej ulicy nie. Tu była nasza, przy ulicy Nowowiejskiej była druga, a dalej dopiero na ulicy Jedności Narodowej i Żeromskiego. Przy ulicy Jedności Narodowej jest Warszawska Cukiernia Biegańskiego, to też jest kawał historii. Biegański był jednym z pierwszych cukierników, którzy zakładali cukiernie i cech spożywczy we Wrocławiu. Dzisiaj w okolicy jest na przykład „Żabka”, w której kupi co Pani chce, są różne sieci sklepów, jest też Pasaż Grunwaldzki.

No właśnie, Pasaż, a kiedyś w jego miejscu znajdowało się targowisko, prawda? Jak dawniej wyglądał handel na Placu Grunwaldzkim?

Tak, targowisko było tutaj niesamowicie potrzebne mieszkańcom Placu Grunwaldzkiego. Kiedyś było tutaj wielu starszych mieszkańców, którzy zamieszkiwali ten rejon od lat. Oni byli przyzwyczajeni do wybierania produktów przy stoiskach. Z biegiem lat ta część miasta bardzo się odmłodziła. Teraz przez bliskość uczelni mieszka tu wielu studentów, którzy są zabiegani i nawet nie myśleliby o zakupach na placu targowym. Później w miejscu targowiska pojawił się namiot „Goliat”, który wpisał się już w historię Placu Grunwaldzkiego. Niedaleko była tutaj też budka z rurkami z kremem. Jedyna we Wrocławiu! Prowadziło ją małżeństwo i ludzie zjeżdżali się tutaj z całego miasta. Niestety, kiedy powstawała galeria handlowa, architekt nie zezwolił na to, aby przy niej stała ta niewielka budka. To była historia Placu Grunwaldzkiego. No i mamy jeszcze Manhattan. Tam też były różne sklepy, na przykład z przepięknym szkłem, kryształami. Był też sklep z meblami. Jeśli ktoś chciał kupić piękne krzesło, to wiedział, gdzie trzeba się udać. To były takie perełki tego miejsca. Niestety to wszystko poginęło i jest tylko wspomnieniem.

Witryna cukierni Pączuś.
fot. Marta Sobala

Czy te miejsca były pewnym symbolem Placu Grunwaldzkiego?

Grunwald słynął przede wszystkim z tego targowiska. Ono działało nawet w niedzielę i tutaj cały czas wszystko żyło. Było pełno ludzi. A teraz… cisza. Za parę lat młode pokolenie będzie znało historię tego miejsca tylko z opowiadań. Dlatego trzeba pielęgnować pamięć o historii.

A jak czuje się Pan w tym miejscu? Jak pracuje się Panu na Placu Grunwaldzkim?

Plac Grunwaldzki jest bardzo fajnym miejscem. Tutaj wszystko jest blisko. Niedaleko stąd do ZOO, do Parku Szczytnickiego, gdzie jest też Ogród Japoński. Uważam, że super, że jestem w tej dzielnicy. Bardzo się z tego cieszę.

Plac Grunwaldzki OD NOWA to Centrum, w ramach którego dwa główne programy - Centrum Aktywności Lokalnej na Placu Grunwaldzkim oraz Centrum Rozwoju i Aktywności Dzieci i Młodzieży - współfinansowane są ze środków Gminy Wrocław. www.wroclaw.pl

Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Polityka prywatności.
Plac Grunwaldzki OD NOWA