Teresa Łamasz
Aleksandra Podlejska: Jak jest Pani związana z osiedlem Plac Grunwaldzki?
Teresa Łamasz: Mieszkam tutaj od 1991 roku. Wcześniej mieszkaliśmy z mężem na Nowym Dworze, ponieważ tam otrzymaliśmy mieszkanie jako młodzi ludzie. Było to typowe M-3 z czasów PRL-u. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, mieszkania zgodne z ówczesnymi normatywami były raczej dla emerytów, niż dla młodych ludzi zakładających rodziny. Kiedy nasze dzieci zaczęły dorastać, mieszkanie na Nowym Dworze było dla nas zbyt małe. Udało nam się zamienić mieszkaniami ze starszym państwem, które mieszkało na ulicy Piastowskiej. To mieszkanie było dla nas idealne, ale z czasem dzieci dorosły i się wyprowadziły, a my zostaliśmy sami na ponad stu metrach kwadratowych. Oczywiście nie narzekam, jest nam wygodnie. Okolica jest miła, niedaleko mamy ogródek działkowy. Oby tylko zdrówko było i niczego nam nie będzie brakowało.
A czy Państwo szukali mieszkania akurat na Placu Grunwaldzkim, czy był to raczej przypadek?
To był przypadek. W tamtym czasie pracowałam w drukarni i dałam ogłoszenie przez biuro ogłoszeń oraz przez moje znajomości z pracy. Zgłosili się do nas państwo i tak to się potoczyło. Zależało nam tylko na tym, żeby przenieść się do nieco większego mieszkania, ponieważ szczególnie naszym dzieciom brakowało własnej przestrzeni.
Kiedy już przenieśli się Państwo na ulicę Piastowską, to jaki był wtedy Plac Grunwaldzki? I jak zmieniło się to osiedle?
W 1991 roku było jeszcze szaro, buro i ponuro. Świetnym miejscem, które znajdowało się na osiedlu, był namiot Goliat, który stał w miejscu dzisiejszego Pasażu Grunwaldzkiego. Można było w nim kupić wszystko. Często swoje stoiska rozstawiali tam Ukraińcy sprzedający najróżniejsze rzeczy. Mam jedną ulubioną anegdotę związaną z tym miejscem, a mianowicie, kiedyś oglądałam różne szpargały przy jednym ze stoisk, znalazłam pewną rzecz i zapytałam sprzedawcy co to takiego, na co on odpowiedział mi, że patelnia do pieczenia orzeszków. Zaczął mi nawet tłumaczyć, jak się jej używa, a ja wtedy powiedziałam, że takimi rzeczami będę mogła zająć się dopiero na emeryturze. Nagle w ramię postukała mnie przechodząca obok Pani i powiedziała: „na emeryturze to dopiero Pani nie będzie miała czasu”. I teraz rzeczywiście muszę przyznać tej Pani rację. Ja jestem osobą aktywną, kocham ludzi i lubię, żeby cały czas działo się coś sympatycznego.
Skoro lubi Pani działać, to czy tutaj na osiedlu również angażuje się Pani w lokalne inicjatywy?
Staram się zorganizować chór osiedlowy, być może skierowany przede wszystkim do seniorów. Obecnie jestem już w chórze, ale w innej części miasta, który prowadzi bardzo fajny człowiek, będący artystą Sceny Kamienica na ulicy Lelewela. Dlatego właśnie mieszkając i działając na tym terenie, chciałabym, żeby Plac Grunwaldzki zasłynął również z inicjatyw artystycznych, związanych ze śpiewem, ponieważ tam, gdzie słychać śpiew, tam mieszkają dobrzy ludzie.
A czy na Placu Grunwaldzkim mają obecnie miejsce jakieś społeczne i kulturalne inicjatywy, czy podobnie jak chór, trzeba je dopiero organizować?
Zacznę od tego, że jestem „internetowa” i na bieżąco sprawdzam co dzieje się na Facebooku i innych portalach społecznościowych. W ten sposób znalazłam Centrum Aktywności Lokalnej Plac Grunwaldzki OD_NOWA. Bardzo spodobała mi się ta inicjatywa. Pierwszy raz przyszłam tutaj w ubiegłym roku [2021] i spotkałam bardzo sympatycznych, młodych ludzi. Później przyszłam kolejny raz, a teraz chciałabym zacząć działać tutaj ze wspomnianym przeze mnie chórem.
A czy w momencie, kiedy przeprowadziła się Pani tutaj wraz ze swoją rodziną, były na osiedlu podobne miejsca albo czy organizowano różne aktywności dla mieszkańców?
Nie przypominam sobie takich rzeczy. Tak naprawdę tego typu działania rozwijają się tutaj dopiero od dwóch, może trzech lat. Słyszę, że organizowane są teraz różne warsztaty dla dzieci, więc coś się teraz dzieje. Zauważyłam, że dużo osób chce przywracać obecnie place zabaw na podwórka. Ja natomiast jestem temu przeciwna. W latach dziewięćdziesiątych na naszym podwórku został urządzony plac zabaw z huśtawkami, ławeczkami, a nawet stołem do ping-ponga. Z czasem dzieci dorosły, a nie przybywało nowych, które korzystałyby z tej infrastruktury. Z czasem przy stole do ping-ponga zaczęła przesiadywać okoliczna patologia, która hałasowała i śmieciła. Dlatego też zdecydowaliśmy się, żeby to wszystko zlikwidować. Dzisiaj większość mieszkańców okolicznych kamienic to ludzie starsi albo studenci. Mało jest tutaj rodzin z małymi dziećmi, które korzystałyby z placów zabaw na podwórkach. W okolicy, na skwerach są takie miejsca, do których można udać się z dziećmi. Nam natomiast potrzeba przede wszystkim parkingów, które nie byłyby płatne i nie znajdowały się przy ulicach, ale właśnie na podwórkach.
A czy wtedy nie brakowałoby na podwórkach zieleni?
Moim zdaniem na Placu Grunwaldzkim jest wystarczająco zieleni. Trzeba też wziąć pod uwagę to, że jest to mocno zabudowana dzielnica, w której ciężko byłoby wygospodarować więcej miejsc zielonych. Na naszym osiedlu nie ma i nie było żadnego parku. Musimy zadowalać się skwerami takimi jak na przykład skwer Adolfa Marii Bocheńskiego przy ulicy Szczytnickiej. Za to w okolicach mamy sporo terenów zielonych, jak na przykład Park Tołpy, czy Park Szczytnicki. W mojej okolicy mamy namiastkę zieleni z ławeczką obok dawnego kiosku pana Wojnowskiego. Na moim podwórku jest kilka różnych drzew i krzewów i jak najbardziej to wystarczy. Trzeba też wziąć pod uwagę to, jak często kończą się różne akcje zazieleniania miasta i podwórek. Kilka lat temu Zarząd Zieleni Miejskiej zasadził nam trawę i krzewy, które już następnego dnia zostały wykopane i ukradzione. Niestety tak to wygląda.
Myśli Pani, że da się coś z tym zrobić, na przykład poprzez akcje uświadamiające mieszkańców i zachęcające ich do tego, aby dbali o wspólną przestrzeń?
Sama nie wiem. Można pomyśleć, że jestem sceptyczna, ale kiedy patrzę na to jak ludzie nie dbają o własne klatki schodowe to jak mają dbać o podwórka. Mam nadzieję, że z czasem jakoś uda się to zmienić, choć trzeba powiedzieć, że najwięcej zależy po prostu od wychowania.
Mówi Pani o problemach, z jakim zmaga się Plac Grunwaldzki, dlatego chciałam zapytać, co jest największą bolączką tego miejsca? O co najbardziej należałoby tutaj zadbać?
Myślę, że należałoby zwrócić uwagę na seniorów, którzy nie mają tutaj swoich miejsc. Wszystkie restauracje, knajpki, miejsca, w których można spędzać czas, są nastawione przede wszystkim na młodzież i studentów. Czasami przechodząc obok nich, zerkam z ciekawości i naprawdę widzę tam tylko młodych ludzi. To super, że mają tutaj swoje miejsca, w których mogą spędzać czas ze znajomymi, ale niestety innym grupom wiekowym, przede wszystkim seniorom brakuje takich miejsc. Dlatego też chcemy, aby powstał tutaj na osiedlu Klub Seniora z prawdziwego zdarzenia. Z tego co wiem, to Wrocławskie Centrum Rozwoju Społecznego jest sprzymierzeńcem seniorów, który daje na podobne cele różne środki. Musi się jednak zebrać grupa organizacyjna, która się tym zajmie. Mam to właśnie w planach, żeby stworzyć tutaj prężnie działające miejsce dla seniorów, w którym moglibyśmy spotykać się z przyjaciółmi, wypić kawę, a może lampkę wina, czy nalewki, które sama robię i chętnie nimi częstuję. Chciałabym, żeby była to przestrzeń do rozmów, dzielenia się wspomnieniami, pasjami. Właśnie w tym kierunku chciałabym, żeby to osiedle poszło, ponieważ dorośli zajęci są przede wszystkim pracą i rodzinami, młodzież i studenci mają tutaj dobrą przestrzeń do spędzania czasu.
Czy istnieje na Placu Grunwaldzkim pewna lokalna, sąsiedzka wspólnota?
Plac Grunwaldzki z biegiem lat stał się nowoczesnym osiedlem w centrum Wrocławia, w którym człowiek staje się anonimowy, przez co nie wiadomo nawet, kto potrzebuje rozmowy albo pomocy.
A czy kiedyś było inaczej?
Muszę przyznać, że nigdy nie czułam tutaj takiej sąsiedzkiej wspólnoty. Wprowadzając się tutaj, było mi na początku trudno, bo okazało się, że każdy był zamknięty w swoim mieszkaniu. Natomiast miałam sympatyczną sąsiadkę, z którą miałam miłą relację. Pracowałam w drukarni prasowej przy ulicy Piotra Skargi, w której czasami zostawały gazety. W mojej klatce, na parterze mieszkała starsza Pani, która często wyglądała przez okno i bardzo sympatycznie się do mnie uśmiechała, dlatego pomyślałam sobie, że wezmę komplet gazet, które zostawały i jej dam. Tak więc od następnego dnia podawałam jej przez okno tę prasę aż pewnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, nie zastałam jej. Weszłam wtedy do klatki, a tam otworzyły się drzwi, w których czekała na mnie sąsiadka z pieniędzmi i bardzo nie chciała przyjąć ode mnie tych gazet za darmo. Zaczęłam jej tłumaczyć, że gdyby nie ona to by się zmarnowały, a sama mówiła mi, że czyta je z wielką radością od deski do deski, dlatego zdecydowałam się jej je przynosić. No i udało mi się tak z nią umówić. Kiedy obchodziła dziewięćdziesiąte urodziny, zrobiłam jej nawet tort.
Poza tym nie łączyły mnie z mieszkańcami osiedla zbyt bliskie kontakty.
Jakie jest Pani ulubione miejsce na Placu Grunwaldzkim?
Nie mam szczególnie ulubionego miejsca na osiedlu. Muszę przyznać, że ostatnio spodobało mi się tutaj, w siedzibie Placu Grunwaldzkiego OD_NOWA. Myślę, że kiedy rozwiną się wszystkie moje plany, takie jak chór i klub seniora, to myślę, że to miejsce może się stać moim ulubionym na Placu Grunwaldzkim.
Niniejszy wywiad został przeprowadzony w ramach projektu „Plac Grunwaldzki OD NOWA – pracownia edukacji kulturowej”, który Fundacja Ładne Historie zrealizowała dzięki dofinansowaniu z Gminy Wrocław.