od_nowa

Zofia Pecold

[ПРОКРУТИТИ ВНИЗ ДЛЯ УКРАЇНСЬКОЇ ВЕРСІЇ]

Aleksandra Podlejska: W jaki sposób jest Pani związana z osiedlem Plac Grunwaldzki?

Zofia Pecold: Od 1964 roku mieszkam przy ulicy Sienkiewicza, w pobliżu ulicy Górnickiego. Po studiach, które ukończyłam w Poznaniu, przyjechałam tutaj do pracy w piekarni Mamut. To były takie czasy, że w trakcie studiów można już było uzyskać tzw. stypendium zakładowe. Różne przedsiębiorstwa z całej Polski organizowały sobie w ten sposób kadry. Ja kończyłam technologię ogólnospożywczą na specjalizacji piekarskiej. Z uwagi na to, że wrocławska – wówczas jeszcze Akademia Rolnicza – nie miała takiego kierunku, to piekarnia Mamut wzięła sobie absolwentów z Poznania: mnie i jeszcze dwóch moich kolegów, którzy przyjechali tu rok później. 

Jakie jest Pani pierwsze wspomnienie związane z przyjazdem do Wrocławia?

Bardzo podobało mi się to miasto, mimo że w 1964 roku wciąż było w nim dużo gruzów. Przede wszystkim podobała mi się atmosfera. Poznań jest miastem zamkniętym w stosunku do obcych, a Wrocław przeciwnie. Już sam neon widoczny zaraz po wyjściu z dworca witał nas otwarcie. Często brałam udział w różnych rajdach. Kiedy z nich wracaliśmy do stolicy Wielkopolski, a wiadomo, jak człowiek wygląda po takiej aktywności, brudny, zmęczony, to eleganccy Poznaniacy patrzyli na nas wtedy z dezaprobatą. We Wrocławiu natomiast wszyscy się do nas uśmiechali i witali, więc to bardzo mi się spodobało. Atmosfera była tu bardzo dobra. 

000752370028
materiały organizatora

A jakie wrażenie zrobiło wtedy na Pani osiedle, w którym przyszło Pani zamieszkać?

Zanim jeszcze skończyłam studia zapisałam się do spółdzielni mieszkaniowej, ponieważ wiedziałam, że mam tu zapewnioną pracę. Zakład pracy wpłacił mi już wtedy 2/3 wkładu pierwszego. Pozostałą kwotę musiał wpłacić mój ojciec. Z tego względu pierwszy raz przyjechałam tutaj chyba 2 listopada 1963 roku, a w kwietniu 1964 miałam już swoje mieszkanie. Od tego momentu cały czas mieszkam przy Sienkiewicza i żyje mi się tam bardzo dobrze. Kiedy tutaj zamieszkałam, na placu Grunwaldzkim był wtedy jeszcze duży bazar. Potem pojawił się też namiot handlowy. Nie było wtedy oczywiście nowych budynków uczelni. Spodobał mi się od razu Most Grunwaldzki i tereny wokół Hali Stulecia wraz z pergolą. Naprzeciwko mojego mieszkania były sklep i kawiarnia. W okolicy mieszkało wielu moich znajomych, m.in. miałam koleżankę na Górnickiego. 

Jak wyglądało życie na Placu Grunwaldzkim, po tym jak wprowadziła się Pani do mieszkania przy ulicy Sienkiewicza?

Dobrze się tutaj mieszkało i mieszka. Na pewno nie chcę się przeprowadzać. Jest to przyjazna dzielnica. Wszystkie sklepy są tutaj blisko. Niedaleko jest też Park Tołpy, do którego w każdej chwili można pójść i sobie posiedzieć. Blisko jest też do Parku Szczytnickiego, gdzie można dojechać tramwajem. Po przyjeździe tutaj zwiedzałam te miejsca, bywałam też na pergoli przy Hali Stulecia. Jedynym zastrzeżeniem było to, że wtedy moja okolica była trochę brzydka. Mój blok nie był najpiękniejszy i znów taki jest, chociaż teraz zaczęto go rewitalizować. Po przyjeździe tutaj zaczęłam oczywiście pracę. Wtedy piekarnia nazywała się dokładnie: Wrocławskie Zakłady Przemysłu Piekarskiego i obejmowały wówczas tylko dwie duże piekarnie, tj. Mamut i zakład przy ulicy Księcia Witolda, w którym w tej chwili jest centrum kulturalne [66P — Subiektywna Instytucja Kultury], a także dużo mniejszych piekarni rzemieślniczych. Najpierw byłam kierowniczką laboratorium, potem głównym technologiem na wszystkie piekarnie, a później przez jakiś czas kierowniczką Mamuta. W sumie we Wrocławskich Zakładach Przemysłu Piekarskiego pracowałam 11 lat, ponieważ później okazało się, że mam okazję przejść jako technolog do Biura Projektów, a to ciekawa praca, więc się zgodziłam. Kiedy zmieniłam już pracę, to Zakłady wybudowały jeszcze dużą piekarnię i ciastkarnię przy ulicy Żmigrodzkiej oraz wytwórnię sucharków na Muchoborze. W Biurze Projektów byłam technologiem przemysłu spożywczego. To była ciekawa praca, ponieważ każdy projekt rozpoczynał się od architekta i technologa, którzy musieli mieć wizję, jak ma on wyglądać. Projektowaliśmy nowe obiekty lub modernizowaliśmy już istniejące. Jako technolog musiałam dobrać maszyny, wskazać, gdzie je rozmieścić, wyliczyć ilość magazynów na surowce i wyroby gotowe, co uzgadniałam z architektem, który następnie porozumiewał się z konstruktorem. Dopiero potem do pracy wkraczali wykonawcy. Biuro mieściło się początkowo przy ulicy Wiwulskiego, obok dawnej winiarni, a potem na Ołbinie, przy ulicy Jedności Narodowej. W 1989 roku, w czasie transformacji wszystkie duże biura padły, ponieważ bardzo wzrosły odsetki od kredytów i przez jakiś czas inwestorzy nie byli w stanie budować tak dużych zakładów. W 1990 roku upadło ostatnie biuro dla przemysłu spożywczego — Biuro Samopomocy Chłopskiej. No i co tu robić? Gdzie znaleźć pracę w wieku 50 lat? Na szczęście siostra, która była nauczycielką zasugerowała, żebym poszukała pracy w szkole. W ten sposób znalazłam pracę w Technikum Spożywczym i ponieważ miałam doświadczenie uczyłam klasy piekarskie i ciastkarskie, a potem po przejściu na emeryturę zaczęłam zwiedzać świat, ponieważ zawsze bardzo o tym marzyłam. Byłam na prawie wszystkich kontynentach, bez Antarktydy. 

Czy zapadło Pani w pamięć jakieś szczególne wydarzenie, które miało miejsce na osiedlu?

Tak, przyniosłam nawet ze sobą ciekawe zdjęcie, które zrobiłam, kiedy kręcono tutaj film „80 milionów”. Jedna ze scen odbywała się na Moście Grunwaldzkim, przez który przechodził pochód. Kiedy kręcono tę scenę, wyszłam i zrobiłam to zdjęcie.

Kiedyś byłam też świadkiem, jak w nocy okradziono sklep, który znajdował się naprzeciwko mojego mieszkania. Dzwoniłam nawet na policję, ale wtedy akurat remontowano ulicę Sienkiewicza i radiowóz nie miał jak tam dojechać, dlatego złodzieje uciekli. Poza tym nie było tu takich nieprzyjemnych sytuacji, osiedle jest raczej przyjazne. Okolica była spokojna, nie jak owiany złą sławą Trójkąt Bermudzki. Zresztą zawsze było tu dużo studentów. Niedaleko mnie, na Górnickiego były akademiki. 

Widok na Most Grunwaldzki w czasie kręcenia scen do filmu „80 milionów”
Widok na Most Grunwaldzki w czasie kręcenia scen do filmu „80 milionów”, fot. Zofia Pecold.

Czy po przyjeździe do Wrocławia miała Pani w obrębie grunwaldzkiego osiedla swoje ulubione miejsca?

Wydaje mi się, że Park Szczytnicki. Często robiłam sobie rundkę do znajdującego się w nim kościółka lub do ogrodu japońskiego, albo dalej do pergoli. Wtedy nie było jeszcze fontanny, ale był za to staw, na którym zimą było lodowisko. Młodzież, jeździła tam na łyżwach. Chodziliśmy też ze znajomymi do Hali Stulecia na jakieś większe wydarzenia, czy koncerty. 

Wspomniała Pani wcześniej, że w momencie, kiedy wprowadziła się do Wrocławia, w mieście wciąż były jeszcze powojenne gruzy. Czy na Placu Grunwaldzkim też można było je jeszcze zobaczyć?

Tu w pobliżu raczej nie. Plac został wyczyszczony. Wybudowano wtedy te niezbyt ładne akademiki, tzw. stodoły, które potem przysłonięto parawanowcem. Natomiast w centrum Wrocławia wciąż były ruiny. Pamiętam, że znajdujący się przy ulicy Wita Stwosza pałac, w którym potem znalazła się siedziba BWA, to był jeden wielki gruz. Miałam kolegów, którzy byli przewodnikami i oprowadzali mnie po Wrocławiu. 

Po Placu Grunwaldzkim również?

Zwiedzaliśmy głównie wrocławskie kościoły i zabytki. Na Placu Grunwaldzkim nie mieliśmy specjalnie wiele do zwiedzania. Wiedziałam wtedy już o istnieniu m.in. Pomnika Pomordowanych Profesorów Lwowskich na Kampusie Politechniki. Przyglądałam się też z ciekawością budynkowi Uniwersytetu Przyrodniczego przy ulicy Norwida, który jest bardzo ładny. 

Czy interesowała Panią historia osiedla?

Oczywiście, czytałam o tym, co z tym miejscem zrobili Niemcy podczas II wojny światowej. Mój brat był we Wrocławiu, zanim ja się tutaj wprowadziłam i również opowiadał mi o mieście. Pracował zresztą w Ossolineum w redakcji Językoznawstwa i Badań Literackich, gdzie znalazł stanowisko zaraz po studiach, które tak jak ja, kończył w Poznaniu. Jego biuro mieściło się w betonowym budynku przy Rynku, gdzie jest bardzo ciekawa winda paternoster, do której trzeba było wskakiwać. Tak więc brat dużo opowiedział mi o Wrocławiu. Czytałam również książki o Festung Breslau i o tym, że pod koniec wojny zburzono całą zabudowę placu Grunwaldzkiego, żeby wybudować lotnisko, z którego wystartował podobno tylko jeden samolot. A ile ludzi zginęło podczas tej budowy… Pracowali tam przede wszystkim jeńcy. Nie wiem, jak plac wyglądał wcześniej, więc chętnie zobaczę zdjęcia. Miałam znajomego Niemca, który urodził się w dawnym Breslau. Był to bardzo sympatyczny człowiek, który interesował się historią miasta, z którego pochodził, więc zawsze kiedy znalazłam jakieś informacje, czy dawne fotografie, przesyłałam mu je. 

Znajomy, o którym Pani wspomina został po wojnie we Wrocławiu, czy jak inni mieszkańcy zmuszony został do wyjazdu?

Wyjechał. Jedynie się tutaj urodził i mieszkał przez chwilę w dzieciństwie. 

A czy w latach 60., kiedy tu Pani mieszkała, rozmawiało się o historii miasta i jego przedwojennych mieszkańcach?

Nie, w tamtym czasie nie było tu już Niemców, więc nie wiem też jak wyglądały te polsko-niemieckie relacje. Wiem, że kiedy Polacy wprowadzali się tutaj w 1945 roku, często zajmowali mieszkania, w których nadal było poniemieckie wyposażenie. Nierzadko na początku mieszkali z Niemcami. Czytałam serię książek „Dwa miasta” napisanych przez Monikę Kowalską, której rodzina przyjechała do Wrocławia z Lwowa. Byłam nawet na spacerze, który prowadziła. Opowiadała wtedy, że w budynku, w którym mieszkała jej babcia, żyła też Niemka, która była właściwie sierotą. Nikt jej nie wyganiał z kamienicy, tym bardziej, że opiekowała się polską sierotą. Autorka wspomnianych książek zaprowadziła nas nawet do wspomnianego domu i pokazała drzwi do mieszkania, w którym żyła jej babcia. To był budynek za dworcem, na południu miasta. Moja sąsiadka mieszka w okolicy osiedla od 1945 roku, więc będzie mogła opowiedzieć więcej o początkach powojennego Wrocławia. Pani Krystyna została tutaj przywieziona z Lwowa. Ja również przyjechałam na Dolny Śląsk ze Wschodu, a dokładniej z Łucka na Wołyniu. Z tym, że nas przewieziono nie do Wrocławia, a do Sulęcina, ostatnim transportem pod koniec sierpnia 1945 roku. Pamiętam dużo z samej podróży, która była traumatycznym przeżyciem. Jechaliśmy dwa tygodnie. Maszynista zatrzymywał sobie pociąg kiedy chciał, często w szczerym polu, mówiąc nam, że jest „remoncik”. Mój ojciec był kierownikiem tego transportu ze strony polskiej ze względu na to, że wcześniej pełnił funkcję pełnomocnika do spraw repatriacji. Kiedy maszynista oznajmiał rzekomy remoncik, ojciec chodził po wagonach, prosząc, żeby każdy dał, co może. Mówiło się na to „chabar”/„chabara” [Tati, będę wdzięczna za korektę pisowni :)], czyli łapówka. Zanosił ją maszyniście, który wtedy ruszał. Momenty, w których zatrzymywał pociąg wiązały się z pewnym niebezpieczeństwem, bo nie wiadomo było, kiedy pociąg zacznie odjeżdżać. My mieliśmy ze sobą jedynie dwa żelazne łóżka i dwa kosze, ale niektórzy jechali razem ze zwierzętami, które zabrali ze sobą ze wsi. Kiedy pociąg się zatrzymywał, ludzie widząc koniczynę, czy inne rośliny, wybiegali, żeby zerwać je i nakarmić zwierzęta. Pamiętam sytuację, kiedy babcia z dwojgiem wnucząt zrywała koniczynę i nagle maszynista ruszył. Z pociągu wyskoczył ojciec, który szybko zabrał ich i wrzucił do pociągu. To były bydlęce wagony, więc były zawieszone wysoko nad ziemią. Po tym jak udało mu się bezpiecznie zadekować dzieci i kobietę, sam nie mógł wskoczyć, a pociąg jechał coraz szybciej. Na szczęście w wagonie była bardzo silna kobieta, która zdołała go wciągnąć. Innym razem podobna sytuacje nie skończyła się tak dobrze i pewnej kobiecie, która próbowała wskoczyć do wagonu, zmiażdżyło nogi. Ludziom udało się ją wciągnąć i leżała, jęcząc w naszym wagonie, a mnie kazano odpędzać muchy od jej zakrwawionych nóg. Kiedy dotarliśmy do Sulęcina zamieszkaliśmy na obrzeżach miasta w mieszkaniu, w którym nic nie było. Wszystko zostało już z niego wyszabrowane. Lokum było bardzo ładne, czteropokojowe z kuchnią i łazienką. Nasza rodzina liczyła sześć osób, a w Łucku mieszkaliśmy wszyscy w jednym pokoju. W czasie wojny uciekliśmy do Łucka ze wsi i tylko takie lokum udało się znaleźć. Kiedy przyjechaliśmy do Sulęcina miałam pięć lat i pierwszym moim pytaniem po wejściu do mieszkania było: „a w którym pokoju będziemy mieszkać?”. Jako mała dziewczynka widziałam jeszcze, jak Niemcy wyjeżdżali. Przykro było na to patrzeć. Mogli zabrać ze sobą tylko rzeczy, które zmieścili na niewielkim wózku. Pamiętam, jak szedł starszy Pan, który trzymając dyszel, ciągnął taki wózek, obok niego szła kobieta i dzieci. 

most grunwaldzki wroclaw 7062219
Zdjęcia: Wratislaviae Amici

Wspomniała Pani wcześniej, że przy ulicy Sienkiewicza mieszka niezmiennie od 1964 roku. Jak w ciągu ostatnich 60 lat zmieniło się osiedle Plac Grunwaldzki?

Zaczęło się zmieniać przede wszystkim w momencie, kiedy powstawały nowe budynki uczelni. Wybudowano piękne kampusy. W mojej najbliższej okolicy niewiele się zmieniło. Remontowane są elewacje starych kamienic, które odzyskują piękno ornamentu. Pamiętam, że okoliczne ulice, jak Nowowiejska nie były zniszczone, więc znajdowało się tam dużo różnych sklepów i restauracji. Na Nowowiejskiej była „Obywatelska”, a naprzeciwko mojego domu kawiarnia „Kabaretowa”.

Zdarzało się Pani bywać w tych miejscach?

W „Kabaretowej” raczej rzadko, bo mieszkałam naprzeciwko. Kiedyś poszliśmy do niej z dwojgiem znajomych, ale nie było tam za ciekawie. W pewnym momencie nawet kelnerka poradziła nam, żebyśmy wzięli zakupione wino i się gdzieś przenieśli. Przeszliśmy więc przez ulicę i poszliśmy do mnie. Raczej nie bywałam w takich lokalach na osiedlu. Chodziło się na pewno do kina. Wtedy były jeszcze te małe kina, jak np. Pionier przy ulicy Jedności Narodowej.

Wspominała Pani wcześniej, że na placu Grunwaldzkim znajdowało się targowisko. Korzystała Pani z tego miejsca?

Tak, oczywiście. Wszystko można było tam kupić. Teraz w miejscu bazaru znajdują się budynki przylegające do Pasażu Grunwaldzkiego. Kiedy targowisko zostało zlikwidowany pomyślałam sobie, że po prostu taka jest kolej rzeczy. Nie było mi go bardzo żal, ponieważ wokół znajdowało się dużo sklepów. Na placu było też miejsce z  bardzo dobrymi rurkami z kremem. 

Mówimy o miejscach, które zniknęły już z mapy osiedla, jak wspomniane lokale, kina, czy targowisko. Czy pamięta Pani inne miejsca, których już nie ma, a których Pani brakuje?

Trudno powiedzieć, czy coś jeszcze zniknęło. Raczej powstały nowe miejsca. Zostały na pewno Sedesowce, które kiedy przyjechałam do Wrocławia, robiły wrażenie swoją „dziwnością”. Moja koleżanka mieszkała w tym kompleksie i pamiętam, że jeden z jej pokojów był tak zaprojektowany, że nie było w nim żadnego kąta prostego, więc nie mogła tam ustawić żadnych rzeczy. Wtedy te wieżowce były szare, teraz są ładne, białe. 

A czy ma Pani teraz swoje ulubione miejsce na osiedlu, które szczególnie się Pani podoba?

To takie miejsca, w których jest zieleń, czyli parki — Tołpy i Szczytnicki oraz Ogród Botaniczny. Często tam bywam, ponieważ o każdej porze roku kwitnie w nich coś innego. Chętnie idę tam z książką. Jest też na osiedlu wiele pięknych kamienic, z których ciężko wybrać jedną, która podobałaby mi się najbardziej. Zawsze lubiłam też Halę Stulecia, która robiła na mnie wrażenie. Niedawno ładnie odnowiono też piekarnię Mamut. Ciekawa i ładna jest ta dzielnica. 

Co jest dla Pani ikoną tego miejsca?

Chyba budynki politechniki D1 i D2 przy ulicy plac Grunwaldzki oraz Most Grunwaldzki. Były tu dla mnie od zawsze.  


„Plac Grunwaldzki - nieopowiedziana historia” to projekt realizowany przez Fundację Ładne Historie dzięki dofinansowaniu ze środków Fundacji EVZ w ramach programu „local.history”. #SupportedByEVZ



Зофіа Пекольд

Александра Подлейска (АП): Яким саме чином Ви пов'язані з мікрорайоном Площа Грунвальдська [Plac Grunwaldzki]?

Зофіа Пекольд (ЗП): Я проживаю на вул. Sienkiewicza, неподалік від вул. Górnickiego з 1964 року. Після закінчення університету, який закінчила в Познані, я приїхала сюди, щоб працювати в пекарні „Mamut”. В ті часи вже можна було отримувати так звану корпоративну стипендію під час навчання. Різні підприємства з усієї Польщі організовували таким чином свої кадри. Я здобула освіту в галузі загальної харчової технології зі спеціалізацією в пекарстві. Так як у вроцлавській - тоді ще Сільськогосподарській академії (Akademia Rolnicza) - не було такого курсу, пекарня „Mamut” взяла випускників з Познані: мене і ще двох моїх колег, які приїхали сюди роком пізніше. 

АП: Яким є Ваш перший спогад пов'язаний з приїздом до Вроцлава?

ЗП: Місто мені дуже сподобалося, навіть незважаючи на те, що в 1964 році там було ще багато руїн. Перш за все, мені сподобалася атмосфера. Познань - місто, закрите для чужинців, а Вроцлав - навпаки. Уже та сама неонова вивіска, яку ми побачили, щойно вийшовши з вокзалу, відкрито вітала нас. Часто брала участь у різних мітингах. Коли ми поверталися з них до столиці Великопольщі, а ви знаєте, який вигляд маєш після такої активності, брудний, втомлений, то елегантні познанчани дивилися на нас з неприйняттям. У Вроцлаві, натомість, всі посміхалися і віталися з нами, що мені дуже подобалося. Атмосфера тут була дійсно доброзичливою. 

000752370028
матеріали організаторів

АП: А які враження справив на вас тоді житловий масив, в якому Ви оселилися?

ЗП: Ще до того, як закінчила навчання, я записалася до житлового кооперативу, бо знала, що тут мені буде гарантовано працевлаштування. На той момент роботодавець вже тоді виплатив мені 2/3 першого внеску. Решту суми мав сплатити мій батько. Через це я вперше приїхала сюди, здається, 2 листопада 1963 року, а в квітні 1964 року вже мала власне помешкання. Відтоді я безперервно мешкаю на вул. Sienkiewicza і мені там дуже добре живеться. Коли я переїхала сюди, на Грунвальдській площі все ще існував великий базар. Потім там ще з'явився торговельний намет. Звісно, тоді ще не було нових університетських будівель. Мені одразу ж сподобався Грунвальдський міст [Most Grunwaldzki] і територія навколо „Hala Stulecia” включно з перголою. Навпроти моєї квартири були магазин і кафе. Багато моїх знайомих жили в цьому кварталі, в тому числі я мала подругу на вул. Górnickiego. 

АП: Яким було життя на Грунвальдській площі після того, як Ви переїхали до квартири на вул. Sienkiewicza?

ЗП: Мені було добре тут жилося і живеться. Я точно не хочу переїжджати. Тут дуже доброзичливий мікрорайон. Всі магазини знаходяться поруч. Також неподалік є парк Толпи, куди ви можете піти і присісти в будь-який час. Звідси рукою подати до парку Щитніцкого [Park Szczytnicki], до котрого можна доїхати трамваєм. Приїхавши сюди, я роздивлялася ці місця, прогулювалася по них, а також відвідувала перголу біля „Hala Stulecia”. Єдиним недоліком було те, що в той час мій квартал був трохи страшненьким. Мій блок був не найкрасивішим, таким він і залишився, хоча зараз його почали ревіталізувати. Приїхавши сюди, я, звісно, приступила до роботи. Тоді пекарня називалася так: „Wrocławskie Zakłady Przemysłu Piekarskiego” („​​Вроцлавські Підприємства Пекарської Промисловості”) і в той час до неї входили лише дві великі пекарні - „Mamut” і виробництво на вул. Księcia Witolda, яке зараз є культурним центром [66P - „Subiektywna Instytucja Kultury”], а також багато менших ремісничих пекарень. Спочатку була завідуючою лабораторії, потім головним технологом на всіх пекарнях, а потім деякий час керувала „Mamut”. Загалом пропрацювала на „Wrocławskie Zakłady Przemysłu Piekarskiego” 11 років, бо згодом виявилося, що є можливість перейти на посаду технолога в „Biuro Projektów” („Проектне бюро”), а робота була цікава, тож погодилася. Коли вже змінила посаду, компанія побудувала велику пекарню та кондитерський цех на вул. Żmigrodzka oа також фабрику сухарів у Мухоборі [Muchobor]. В „Biuro Projektów” я була технологом харчової промисловості. Робота була цікавою, тому що кожен проект починався з архітектора і технолога, які повинні були мати бачення того, як він повинен виглядати. Ми розробляли нові об'єкти або модернізували вже існуючі. Як технологу мені потрібно було вибирати обладнання, вказувати, де його розмістити, розраховувати обсяги зберігання сировини і готової продукції, які я погоджувала з архітектором, який потім контактував з конструктором. Лише після цього підрядники приступили до роботи. Офіс спочатку розташовувався на вул. Wiwulskiego, біля колишнього винного бару, а згодом на Олбінi [Ołbin], на вул. Jedności Narodowej. У 1989 році, під час трансформації, всі великі офіси занепали, тому що відсоткові ставки за кредитами сильно зросли, і деякий час інвестори не могли будувати таких великих підприємств. У 1990 році розпалася остання контора харчової промисловості - „Biuro Samopomocy Chłopskiej’ („Бюро Селянської Самодопомоги”). І що ж робити? Де знайти роботу в 50 років? На щастя, моя сестра, яка була вчителькою, запропонувала мені пошукати роботу в школі. Так я знайшов роботу в харчовому технікумі, маючи досвід, викладала уроки пекарства та кондитерської справи, а коли вийшла на пенсію, почала подорожувати світом, бо завжди про це дуже мріяла. Побувала майже на всіх континентах, окрім Антарктиди. 

АП: Чи закарбувалася у вашій пам'яті якась особлива подія, що відбулася на території мікрорайону?

ЗП: Так, я навіть привезла з собою цікаву фотографію, яку зробила, коли тут знімали фільм „80 millionów” („80 мільйонів”). Одна зі сцен відбувалася на Грунвальдському мості, де проходив парад. Коли знімалася ця сцена, я вийшла і зробила цей знімок.

Одного разу була свідком того, як вночі пограбували крамницю навпроти мого будинку. Я навіть викликала поліцію, але в той час на вул. Sienkiewicza проводився ремонт, і поліцейська машина не змогла тудою доїхати, тому злодії втекли. Крім цього, таких неприємних ситуацій тут не виникало, місцевість досить привітна. Околиці були спокійні, не те що горезвісний „Trójkąt Bermudzki” („Бермудський трикутник”). Так чи інакше, тут завжди було багато студентів. Недалеко від мене, на вул. Górnickiego були гуртожитки.  

Вид на Грунвальдський міст під час зйомок сцен для фільму „80 millionów” („80 мільйонів”),
Вид на Грунвальдський міст під час зйомок сцен для фільму „80 millionów” („80 мільйонів”), фото Зофіа Пекольд.

АП: Приїхавши до Вроцлава, чи були у вас улюблені місця в межах Грунвальдського мікрорайону?

ЗП: Гадаю, Парк Щитніцкі [Park Szczytnicki]. Часто я прогулювався по ньому йдучи в сторону каплички, або до японського саду, або ще далі - до перголи. Фонтану тоді не було, але був ставок, на якому взимку влаштовували каток. Молодь там їздила на ковзанах. Також ми ходили з друзями до „Hala Stulecia” на якісь урочисті заходи чи концерти.  

АП: Раніше Ви згадували, що коли переїхали до Вроцлава, у місті все ще були післявоєнні руїни. Чи їх можна було побачити ще й на Грунвальдській площі?

ЗП: Навряд чи тут, поблизу. Площа була розчищена. Тоді були побудовані ці не дуже гарні гуртожитки, так звані „стодоли” (stodoły), які згодом закрили будівлею „Parawanowiec”. Натомість у центрі Вроцлава все ще були розвалини. Пам'ятаю, що на місці палацу на вул. Wita Stwosza, який згодом став головною будівлею „BWA” (Biuro Wystaw Artystycznych. Galeria Sztuki Współczesnej), були одні великі руїни. Мої знайомі, котрі були гідами й водили, знайомили мене з Вроцлавом. 

АП: Теж Грунвальською площею?

ЗП: В основному ми відвідували храми та архітектурні пам'ятки Вроцлава. На Грунвальдській площі особливо не було на що дивитися. Я знала про існування пам'ятника вбитим львівським професорам (Pomnik Pomordowanych Profesorów Lwowskich) на території кампусу Політехніки. Також із цікавістю роздивлялася будівлю Університету природничих наук на вул. Norwida, яка виглядає вельми красиво.

АП: Ви цікавилися історією мікрорайону?

ЗП: Звісно, читала про те, що німці зробили з цим місцем під час Другої світової війни. Мій брат був у Вроцлаві до того, як сюди переїхала я, він також розповідав мені про це місто. До речі, він працював в Оссолінеумі у відділі лінгвістики та літературознавства, куди влаштувався одразу після навчання, яке, як і я, закінчив у Познані. Його офіс знаходився в бетонній будівлі біля Ринкової площі, де є дуже цікавий ліфт-патерностер, в який потрібно було застрибувати. Так що мій брат багато чого розповідав мені про Вроцлав. Читала також книжки про „Фестунг Бреслау” (Festung Breslau) і про те, як наприкінці війни всі будівлі на пл. Грунвальдській знесли, щоб побудувати летовище, з якого, здається, злетів лише один літак. А скільки людей загинуло під час цього будівництва.... Працювали там переважно військовополонені. Не знаю, як площа виглядала раніше, тому з превеликим бажанням переглянула б фотографії. У мене був знайомий німець, який народився в колишньому Бреслау. То був дуже милий чоловік, який цікавився історією міста, звідки він родом, тож щоразу, коли я знаходила якусь інформацію чи старі фотографії, я надсилала їх йому. 

АП: Згаданий вами знайомий залишився у Вроцлаві після війни, чи він, як і інші мешканці, був змушений виїхати?

ЗП: Виїхав. Тут він лише був народжений і деякий час жив у дитинстві. 

АП: А в 1960-х роках, коли Ви тут мешкали, чи люди обговорювали історію міста та його довоєнних мешканців?

ЗП: Ні, німців у той час тут вже не було, тому я навіть не знаю, якими були ці польсько-німецькі відносини. Знаю, що коли поляки переїхали сюди в 1945 році, вони часто займали квартири, в яких ще залишалися повоєнні німецькі умеблювання. Нерідко спочатку вони жили з німцями. Читала серію книг під назвою „Dwa miasta” написану Монікою Ковальською, сім'я якої приїхала до Вроцлава зі Львова. Я навіть був на прогулянці, яку вона організовувала. Тоді вона розповіла мені, що в будинку, де жила її бабуся, мешкала німкеня, яка фактично була сиротою. Ніхто не виганяв її з будинку, тим паче, що вона доглядала за польською сиротою. Авторка вищезгаданих книг навіть провела нас до цього будинку і показала нам двері до квартири, де проживала її бабця. Це була будівля за залізничним вокзалом, на півдні міста. Моя сусідка живе в цьому районі з 1945 року, тож вона зможе розповісти вам більше подробиць стосовно становлення повоєнного Вроцлава. Пані Кристина приїхала сюди зі Львова. Я також приїхала до Нижньої Сілезії зі Сходу, точніше, з Луцька на Волині. Ось тільки нас перевезли не до Вроцлава, а до Суленціна, останнім транспортом наприкінці серпня 1945 року. Досить багато пам'ятаю про саму подорож, яка була травматичним досвідом. Ми їхали два тижні. Машиніст зупиняв потяг, коли йому заманеться, часто у відкритому полі, кажучи нам, що триває „ремонт”. Батько був керівником цього транспортування з польської сторони, оскільки раніше працював уповноваженим у справах репатріації. Коли машиніст оголошував про нібито передбачуваний ремонт, мій тато ходив по вагонах, звертаючись до кожного взяти посильну участь, поділитися хто чим може. Це називалося „хабар”. Він віддавав його машиністу і той їхав далі. Моменти, коли він зупиняв потяг, були пов'язані з певною небезпекою, тому що невідомо, коли поїзд почне рушати з місця. Ми мали з собою лише два залізних ліжка та два кошики, але дехто подорожував з тваринами, яких прихопив із собою з села. Коли транспорт зупинявся, люди, побачивши конюшину чи інші рослини, вибігали, щоб зірвати їх і нагодувати тварин. Пам'ятаю ситуацію, коли бабуся з двома онуками збирала конюшину і тут раптом загуркотів локомотив. Батько вискочив з поїзда, швидко підхопив їх і закинув у вагон. То були вагони для худоби, тому вони були підвішені високо над землею. Після того, як йому вдалося безпечно посадити дітей і жінку, він не зміг застрибнути сам, а поїзд їхав все швидше і швидше. На щастя, у вагоні була дуже сильна жінка, яка зуміла затягнути його всередину. Іншим разом подібна ситуація закінчилася не так добре, і жінці, яка намагалася застрибнути у вагон, перечавило ноги. Люди змогли затягнути її всередину і вона лежала, стогнучи, в нашому вагоні, а мені було наказано відганяти мух від її закривавлених ніг. Коли ми приїхали до Суленцина, то жили на околиці міста у квартирі, в якій нічого не було. Звідти вже все було розграбовано. Помешкання було дуже гарне, чотирикімнатне, з кухнею та ванною кімнатою. Наша сім'я складалася з шести осіб і в Луцьку ми жили в одній кімнаті. Ми втекли до Луцька з села під час війни, це було єдине житло, яке ми змогли знайти. Коли ми приїхали до Суленцина, мені було п'ять років, моїм першим питанням, увійшовши до квартири, було: „А в якій кімнаті ми будемо жити?”. Ще маленькою дівчинкою я бачила, як німці від'їжджали. На це було сумно дивитися. Вони могли взяти з собою тільки те, що могло поміститися на невеликому візку. Пам'ятаю, як ішов літній чоловік, тримаючи дишло, тягнув такий візок, а поруч із ним йшла жінка з дітьми. 

most grunwaldzki wroclaw 7062219

АП: Ви згадували раніше, що живете на вул. Sienkiewicza безперервно з 1964 року. Як змінився мікрорайон Площа Грунвальська за останні 60 років?

ЗП: Все почало змінюватися, зокрема, коли з'явилися нові університетські будівлі. Були побудовані красиві кампуси. У моїх околицях мало що змінилося. Фасади старих кам'яниць реставруються і повертають собі витіювату красу орнаменту. Пам'ятаю, що навколишні вулиці, такі як вул. Nowowiejska не були зруйнованими, тому тут було багато різних магазинів і ресторанів. На вул. Nowowiejska був локаль „Obywatelska”, а навпроти мого будинку - кав'ярня „Kabaret”.

АП: Чи доводилося вам бувати в цих місцях?

ЗП: У „Kabaret” бувала доволі рідко, бо жила навпроти. Колись ми з двома знайомими ходили туди, але там було не дуже цікаво. В якийсь момент офіціантка навіть порадила нам взяти куплене вино і піти кудись. Тож ми перейшли через дорогу і пішли до мене. Я не дуже часто відвідувала подібні заклади на території житлового масиву. А от у кіно ми обов'язково ходили. Тоді ще були такі маленькі кінотеатри, як „Pionier” на вул. Jedności Narodowej.

АП: Раніше Ви згадували, що на Грунвальдській площі був базар. Чи Ви ходили туди?

ЗП: Так, звичайно. Там можна було купити все. Зараз на місці базару стоять будівлі, прилеглі до „Pasaż Grunwaldzki”. Коли ринок закрили, я подумала, що це просто такий порядок речей. Я не сильно переймалася через це, бо навколо було багато крамниць. На площі також було місце з дуже смачними трубочками з кремом. 

АП: Ми говоримо про місця, які вже зникли з карти мікрорайону, такі як вищезгадані заклади, кінотеатри чи базар. Чи пам'ятаєте Ви ще якісь місця, яких вже немає і за котрими Ви сумуєте? 

ЗП: Важко сказати, чи ще щось зникло. Скоріш за все, з'явилися нові місця. Залишились „Седесовце” (Sedesowce), що, на момент мого приїзду до Вроцлава, вражало своєю „дивністю”. Моя подруга жила в цьому комплексі і я пам'ятаю, що одна з її кімнат була спроектована таким чином, що в ній не було прямого кута, тому вона не могла поставити туди жодних речей. Тоді ці багатоповерхівки були сірими, а зараз вони гарного білого кольору. 

АП: А чи є у вас зараз улюблене місце в мікрорайоні, яке вам особливо подобається?

ЗП: Це ті місця, де є зелень, тобто парки - Толпи [Park Tołpy] і Щитніцкі [Park Szczytnicki], а також Ботанічний сад. Часто буваю там, бо кожного сезону в них розквітає щось нове. Я із задоволенням приходжу туди з книжкою. На території мікрорайону також багато красивих кам'яниць, з-поміж яких важко обрати ту, яка мені найбільше подобається. Мені також завжди подобалась „Hala Stulecia”, котра справляла на мене враження. Пекарня „Mamut” також нещодавно була гарно відремонтована. Місцевість тут цікава і гарна. 

АП: Що Ви вважаєте знаковим у цьому місці?

ЗП: Думаю, що політехнічні корпуси D1, D2 на площі Грунвальдській і міст Грунвальдський. Вони завжди були там для мене.  


"Площа Грюнвальдська - нерозказана історія" - це проект, реалізований Фундацією "Красиві історії" завдяки фінансовій підтримці Фонду EVZ в рамках програми "local.history". #ПідтриманоByEVZ

Projekt „Centrum Aktywności Lokalnej Plac Grunwaldzki OD NOWA” jest współfinansowany ze środków Gminy Wrocław.

Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Polityka prywatności.
Plac Grunwaldzki OD NOWA