od_nowa

Halina Lazarowicz

[ПРОКРУТИТИ ВНИЗ ДЛЯ УКРАЇНСЬКОЇ ВЕРСІЇ]

Aleksandra Podlejska: Kiedy i w jaki sposób została Pani mieszkanką osiedla Plac Grunwaldzki?

Halina Lazarowicz: Przed wojną mieszkałam z rodzicami i rodzeństwem w Kowlu, na Wołyniu, gdzie przeprowadziliśmy się, kiedy miałam pięć lat. Wschodnia część Polski była w tamtym czasie słabo rozwinięta, a mój ojciec był inżynierem zajmującym się budową dróg i mostów, dlatego właśnie znaleźliśmy się w Kowlu. Nadal istnieją tam dwa mosty autorstwa taty. W Kowlu mieszkaliśmy w drewnianej willi. To był piękny, zamożny dom, ponieważ tata miał dobrze płatną pracę. Pamiętam moment, kiedy mój najmłodszy brat się urodził. Było nas pięć dziewczyn i kiedy mamusia urodziła, do mojego taty przybiegła służąca krzycząc, że ma syna. Mój ojciec nakrył się wtedy kołdrą, bo nie mógł uwierzyć, że to syn, a nie kolejna córka. Bardzo cieszył się synem. W Kowlu Polacy stanowili mniejszość, ale staraliśmy się przyjaźnić ze wszystkimi, bo każdy, bez względu na narodowość, jest przecież człowiekiem. Przeżyliśmy tam wojnę. Pamiętam moment, kiedy do naszych drzwi zapukał krawiec, który był Żydem. Klęknął i prosił mojego tatę, aby pomógł mu ratować jego córkę, którą zabrali Niemcy. Mój tata szybko go podniósł, żeby nie klęczał przed nim i pojechali do dowództwa. Zapłacił oficerowi, który wypuścił dziewczynkę. Było więc dużo bardzo przykrych momentów. Pamiętam też rzezie i konflikty między Ukraińcami i Polakami. W mieście było bezpieczniej niż na wsi, ale mieliśmy w oknach kraty, żeby chroniły nas przed granatami. W Kowlu przebiegała ostatnia linia frontu i pamiętam, jak nocą słyszeliśmy okrzyki żołnierzy. Musieliśmy zacząć myśleć o ucieczce. Ponieważ jednak moja najstarsza siostra, młoda mężatka, była w zaawansowanej ciąży, nie było to możliwe. Transporty, które zmierzały wtedy do centralnej Polski wiele godzin stały na mrozie. Ojciec obawiał się, że jeśli siostra urodzi w czasie podróży, dziecko może nie przeżyć, dlatego zadecydował, że wszyscy zostaniemy. Musieliśmy przetrwać na pierwszej linii frontu, czekając aż siostra urodzi. Walki toczyły się tuż obok nas. W 1944 roku, kiedy front przeszedł, a moja siostrzenica miała pięć miesięcy, wywieziono nas ostatnim transportem kolejowym do Lublina. Miałam wtedy czternaście lat. Maszynista pociągu, który nas wiózł był przekupionym Polakiem. Ojciec dobrze mu zapłacił, żeby przed Lublinem zatrzymał pociąg pod jakimś pretekstem. Zrobił to, a my wtedy wyrzuciliśmy tobołki, wózek z moją siostrzenicą, a maszynista gwizdnął i odjechał. Było nas aż dziewięć osób: miałam pięć sióstr i jednego brata i ciężko było znaleźć dla nas lokum, poza tym pod okupacją niemiecką nie było łatwo o pracę. W końcu, mój tata dostał posadę dyrektora fabryki w Częstochowie i tam zaczęliśmy życie. Niestety Sowieci strasznie rozkradali te zakłady. W związku z tym ojciec pojechał do Warszawy prosząc władze o pomoc. Tam usłyszał, że przecież nie ma jeszcze ministerstwa i sam musi sobie z tym poradzić. Niestety sam nie był w stanie powstrzymać tych kradzieży, a były coraz bardziej bezczelne. Wtedy zadecydował, że jedziemy do Wrocławia. Kiedy tu przyjechaliśmy w mieście byli jeszcze Niemcy. Miasto było zburzone, dlatego mój tata mógł wykazać się jako inżynier.

Kiedy przyjechali Państwo do Wrocławia, zamieszkali od razu na osiedlu Plac Grunwaldzki, czy w innej części miasta?

Najpierw wprowadziliśmy się do domu katechetycznego przy placu Wolności. Połowę budynku zajmowali księża, a połowę my, z tym że nas było dużo i to mieszkanie było za ciasne. Pewna życzliwa nauczycielka powiedziała nam, że przy Wybrzeżu Pasteura jest pusty dom, bardzo potłuczony, ale być może chcielibyśmy w nim zamieszkać. Ona mieszkała w nim na drugim piętrze. Ojciec zaraz przyszedł zobaczyć to mieszkanie, w którym jest pięć pokoi, więc akurat dla naszej rodziny i w ten sposób się tutaj znaleźliśmy. Nie było tu nic, nawet sztućców. Za to było bogactwo wygłodzonych pluskiew. Pamiętam, jak chodziły po suficie, z którego spadały. To było straszne. Drzwi w mieszkaniu podziurawione były kulami. Musieliśmy wyremontować lokum i jak tylko udało się zebrać jakieś pieniądze to staraliśmy się naprawiać szkody. Powoli było coraz lepiej i stawaliśmy na nogi, dzięki temu, że ojciec dobrze zarabiał. Mieszkając na wschodzie mieliśmy pianino, na którym grałyśmy z siostrami. Mój kochany ojciec postarał się więc uzbierać parę groszy, żeby zakupić instrument, abyśmy mogły uczyć się dalej grać. Kiedy tu zamieszkaliśmy, w 1946 roku, miałam 16 lat i poszłam do gimnazjum. Moje siostry również. Szkoła nr 2, do której poszłyśmy była bardzo zniszczona, ponieważ Niemcy urządzili sobie w niej w czasie wojnyhotel, dlatego zanim zaczęłyśmy naukę, musiałyśmy czekać, aż budynek zostanie odremontowany.  

Jak wyglądał wówczas Plac Grunwaldzki?

Sam plac to było jedno wielkie gruzowisko. Wiele domów zburzono, bo w ten sposób Niemcy szykowali miejsce pod lotnisko, z którego rzekomo wystartował tylko jeden samolot. To, co mi utkwiło w głowie, to kiedy na placu Grunwaldzkim robotnicy zalewali krawężniki smołą. Zapytałam kiedyś, dlaczego to robią i wytłumaczyli mi, że samoloty mają stąd startować, a takie uskoki mogą być niebezpieczne. 

Było tu dużo ludzi, którzy okradali domy. Niektóre poniemieckie mieszkania były porządnie wyposażone i posiadały piękne meble, które te osoby wynosiły i sprzedawały na miejscu, które wszyscy nazywali szaberplacem. Funkcjonował on na placu Grunwaldzkim. Wiele osób wybierało się tam, żeby coś kupić albo sprzedać. Tak więc było w okolicy wielu złodziei. 

Pamiętam dużo ruin, nawet domy, które widzę dzisiaj z okna były zburzone. Piwnice zrujnowanych domów były dla nas bardzo ciekawe. Rodzice zabraniali nam oczywiście do nich chodzić, ponieważ to było niebezpieczne, ale mimo to zaglądaliśmy do nich, bo wszystko wydawało nam się tam bardzo interesujące. 

To co było bardzo miłe w tamtym czasie i co warto podkreślić, to że na rogu ulicy Curie-Skłodowskiej i placu Grunwaldzkiego wybudowano zaraz po wojnie prowizoryczny ołtarz, do którego zabierano dzieci ze szkół na msze. Oczywiście potem przestało się to podobać władzom, więc z ołtarza zrezygnowano, a z czasem zastąpiono go cyrkami, które rozkładały się w tym miejscu. W tamtym czasie nie było nawet jeszcze kin, więc to zawsze była jakaś atrakcja. 

001 02 ulica sklodowskiej curie widok od strony mostu zwierzynieckiego s
materiały organizatora

A jak wówczas wyglądały relacje międzyludzkie i jak budowała się lokalna społeczność tej okolicy, która w tamtym czasie dopiero powstawała?

Między ludźmi bywało różnie. W tamtym czasie we Wrocławiu wciąż byli Niemcy, do których Polacy czuli nienawiść. Niektórzy Niemcy czuli się bardzo pewnie, inni nie. Część z nich się bała, tym bardziej, że w okolicy przeważali Polacy. Niektóre zachowania były paskudne. Ludzie włamywali się i obrabowywali Niemców z ich dobytku, poza tym część Polaków uważała, że ma prawo wcisnąć się do czyjegoś domu i w nim zamieszkać. Pamiętam, że w szkole dzieci i młodzież byli zlęknieni, straumatyzowani przeżyciami, które były dla nas wszystkich straszne. Poza tym wszyscy byliśmy przyjezdni, nikt nie był stąd. Pamiętam, że moja starsza siostra rozpłakała się podczas matury i zaistniała obawa, że nie zda egzaminu. Wszyscy próbowali dociec co się stało. Okazało się, że podczas stresu odezwały się w niej jej traumatyczne wspomnienia z wojny, m.in. to, jak uciekała do piwnicy przed bombami. Nauczyciele otaczali nas w szkole dużą opieką. Siostra zdała maturę, ponieważ wzięto pod uwagę jej stan i nerwy. Ja w czasie wojny byłam młodsza i inaczej odbierałam to co się działo, ona przeżywała to już bardziej świadomie. Pamiętam też, że po przyjeździe do Wrocławia, baliśmy się wychodzić gdzieś wieczorami, szczególnie jako młode dziewczyny. Obawiałyśmy się napadów, choć przede wszystkim, największym zagrożeniem były grabieże. Zawsze dokładnie zamykaliśmy drzwi, chociaż i z tym był kłopot, bo zamki były powyrywane. Każdy z mieszkańców starał się jak mógł naprawiać szkody i remontować mieszkania, kiedy tylko udało się znaleźć jakieś pieniądze, żeby móc jako tako żyć. Jak wspominałam, nam udało się stanąć na nogi, ponieważ ojciec miał dobrą pracę. Niestety wkrótce zachorował na raka i zmarł. Pamiętam taki moment, kiedy przeciskał się przez pokój, tutaj, obok fortepianu, który nam kupił i nagle się uderzył. Wtedy pierwszy raz widziałam płaczącego ojca. Kiedy zmarł, pomagał nam jego brat, czyli nasz wujek. Zabrał wtedy moją starszą siostrę do siebie, do Warszawy, żeby mogła tam studiować i żeby pomóc mojej mamie, która przecież po śmierci taty musiała nas utrzymać. Ja w tamtym czasie nadal uczyłam się w szkole. Poza tym ludzie w sąsiedztwie sobie pomagali, byli życzliwi. Wszyscy mieliśmy niewiele, więc zawiązywały się relacje oparte na wzajemnej pomocy. Ludzie dorabiali sobie w różny sposób, na przykład otwierając stoiska, czy budki i sprzedając ciastka, czy inne wyroby. Tak się żyło, próbując jakoś zarobić. Pamiętam też, że w naszej kamienicy mieszkali sąsiedzi, którzy hodowali kozę. 

Gdzie była ta koza, na podwórzu?

W domu! To byli bardzo sympatyczni i inteligentni ludzie. Pewnego razu przypadkowo nam się wyspowiadali z tego faktu. 

Jak z czasem zmieniało się życie na osiedlu?

Zmieniały się czasy. Wspominałam o ołtarzu, który zlikwidowano ze względu na panujący system. Pamiętam też, że na placu Grunwaldzkim odbywały się pochody pierwszomajowe, na które uczniowie szkół mieli obowiązek chodzić. Podpisywało się listy, a jeżeli kogoś nie było to potrzebował stosownego usprawiedliwienia od rodziców. To było bardzo surowo przestrzegane. Tak więc jako uczennica gimnazjum również musiałam brać udział w tych pochodach.  Funkcjonowało też wtedy dużo różnych chórów. Do jednego z nich, przy kościele na Biskupinie, należałam wraz z moją siostrą. Ksiądz wynajmował salki katechetyczne, żeby można było się spotykać i ćwiczyć. W zamian za to śpiewaliśmy w niedzielę na jednej lub dwóch mszach. W tym właśnie chórze, który nazywał się „Akord”, poznałam mojego męża, Zbyszka, bardzo dobrego człowieka. Był synem Adama Lazarowicza — partyzanta, rozstrzelanego 1 marca 1951 roku. W tym roku w marcu, mój syn był na obchodach ku pamięci Żołnierzy Wyklętych, gdzie wspominał o dziadku. Ja ojca męża nie poznałam, ale on o mnie wiedział, ponieważ w momencie, kiedy otrzymał wyrok śmierci, mojemu mężowi pozwolono się z nim pożegnać. Opowiadał mi później, że płakał, całował ojca po rękach, dziękując mu za życie. Widząc jakim człowiekiem był mój mąż, szlachetnym, religijnym, łagodnym, mogłam przypuszczać jak dobry był jego ojciec. Ja byłam w gorącej wodzie kąpana, a mąż mnie uzupełniał i uspokajał, zawsze załagodził konflikt, nigdy nie podnosił głosu. Takim był kochanym człowiekiem i takie są też nasze dzieci. Każde z nich okazuje mi wiele serca. Naprawdę bardzo dobrze trafiłam, rzadko kto może mieć takiego męża. Początki naszego małżeństwa były ciężkie. Zbyszek nie mógł pracować, ponieważ Urząd Bezpieczeństwa zabrał jego dokumenty. Musiał co tydzień się tam meldować. W ten sposób chcieli zmusić go do współpracy, a ponieważ nie chciał, nie miał nic, bez papierów nie mógł znaleźć pracy, mieliśmy nawet problem z zawarciem ślubu. Ksiądz kapelan mimo braku dokumentów Zbyszka udzielił nam ślubu kościelnego, ale nie odnotował tego w papierach. Nam na tym nie zależało i w 1952 roku zostaliśmy małżeństwem. Zanim udało mi się znaleźć pracę, pamiętam że mąż usłyszał od przekupek na targu, że zbierały grzyby w Parku Szczytnickim. Mąż znał się na grzybach, więc skorzystał z tego sposobu i mieliśmy dzięki temu kolacje. Było ciężko, ale bardzo cenię sobie szacunek i miłość, jakie miałam. Wkrótce po naszym ślubie miały miejsce pierwsze wybory do sejmu i amnestia. Mąż odzyskał wówczas dokumenty i klika miesięcy później odbył się nasz ślub cywilny, a Zbyszek mógł zacząć pracę. Znajdowaliśmy też z mężem czas, żeby śpiewać nadal w chórze. Pamiętam, jak pewnego dnia wieczorem ćwiczyliśmy w domu naszego dyrygenta i kiedy ludzie z okolicy to usłyszeli, wyszli na zewnątrz i tłumnie stali na ulicy pod mieszkaniem. Wszyscy bili nam brawo. To było bardzo wzruszające. Te próby i występy dawały nam wiele satysfakcji i radości. Bardzo łączyło to ludzi. Wszyscy się bardzo lubiliśmy. W tym monotonnym, ciężkim życiu to była wielka radość. Potem na świat przyszły nasze dzieci, najpierw po 11 miesiącach małżeństwa syn, potem bliźnięta — córka i syn i najmłodszy Przemek. Kiedy moje dzieci były małe, szyłam im ubranka na maszynie, którą ojciec zabrał z Kowla, kiedy nas ewakuowano. Kupowałam sobie „Wzory i wykroje” i jakikolwiek materiał, który udało się zdobyć. Tę maszynę do szycia mam do dziś. Czasy były ciężkie, ale kiedy ma się obok siebie dobrego człowieka, można być naprawdę szczęśliwym. Kiedy moje dzieci chodziły do szkoły nr 12 przy Moście Grunwaldzkim to martwiłam się, żeby nie bawili się w gruzach i piwnicach zrujnowanych domów, bo to było niebezpieczne. Zawsze mówili mi, że nie będą, ale na pewno to robili. 

Czyli najpierw Pani sama zwiedzała piwnice i ruiny, a potem Pani dzieci…

Tak, ale mi wtedy, jako młodej dziewczynie, wydawało się, że nic mi nie grozi.

Opowiadała Pani o tym, jak po wojnie budowała się społeczność Placu Grunwaldzkiego, dlatego chciałam zapytać, jak zmieniła się ona z biegiem lat i jak teraz wyglądają sąsiedzkie relacje?

Wyżej mieszka Pani Bogusława, bardzo sympatyczna i kulturalna osoba, z którą bardzo się lubimy (Wywiad z Panią Bogusławą Dobek-Ostrowską) Społeczność kamienicy zmieniła się w ciągu ostatnich lat. Teraz mieszkania wynajmuje tu dużo młodych osób. Od niedawna mieszkają tutaj również dwie młode, bardzo grzeczne Ukrainki. Między sąsiadami nie ma waśni, żyjemy w zgodzie i mamy dobre stosunki.

001 03 plac grunwaldzki od ul grunwaldkziej i piastowskiej budowa namiotu goliat
materiały organizatora

A jak z biegiem lat zmieniało się samo osiedle Plac Grunwaldzki?

Kiedyś plac był praktycznie pusty. Powstało bardzo dużo nowych budynków. Tuż obok mojego domu na Pasteura, powstały zabudowania Wydziału Weterynarii. Nie było też sąsiedniego budynku. Pamiętam, że był tu w podwórzu duży plac, na którym moje dzieci grały w piłkę. Kamienice frontowe, te przed naszą przy Wybrzeżu cały czas stały. Jak byłyśmy młodsze, to z siostrą często mówiłyśmy, że jak zimą Odra zamarznie, to będziemy przez nią przechodzić do szkoły nr 2. Nie było o tym oczywiście mowy, bo byśmy się potopiły. Pamiętam, że kiedy spacerowałam z najstarszym synem, którego woziłam wtedy w wózku to zaczęli budować akademiki i budynek Wyższej Szkoły Rolniczej, tuż przy placu, który zawalił się podczas prac. Nie wiem, co dokładnie się stało i dlaczego doszło do tej katastrofy, ale pamiętam, że kilka osób wtedy zmarło. Na rogu Wybrzeża Pasteura i ulicy Grunwaldzkiej powstał nowy budynek. Poza tym wiele gmachów było zaniedbanych, a teraz są ładnie wykończone i odmalowane. Kliniki były bardzo podziurawione i zniszczone. Teraz porządnie je odnowiono i zadbano o to miejsce. Osiedle wygląda bezwzględnie lepiej.  

Czy w okolicy miało miejsce jakieś wydarzenie, które szczególnie zapadło Pani w pamięć?

Wkrótce po tym, jak tutaj zamieszkaliśmy została zorganizowana we Wrocławiu Wystawa Ziem Odzyskanych. Moje starsze siostry pracowały w pijalni wód na terenie B wystawy. Ja natomiast dostałam pracę na obszarze A. Było tam wielu fotografów robiących zdjęcia, które następnie trzeba było wysyłać. Tym właśnie się zajmowałam. Pensja była niewielka, ale byłam zresztą jeszcze bardzo młoda. Mimo to traktowali mnie tam poważnie i mogłam zarobić trochę pieniędzy. Trzeba było mieć się w co ubrać, bo wciąż brakowało nam wielu rzeczy. Pamiętam też taki moment, kiedy pewnego ranka, do naszych drzwi zapukała milicja, mówiąc, że mamy natychmiast opuścić mieszkanie. Kazano nam spacerować nad Odrą, ponieważ okazało się, że w pobliżu, w miejscu starej stacji benzynowej znaleziono bombę, którą trzeba było wyciągnąć. Zrobiono to i pozwolono nam wrócić do domu. 

Jakie jest Pani ulubione miejsce na osiedlu?

Park Szczytnicki, który jest blisko mnie jest bardzo piękny i zadbany. Kiedy moje dzieci były małe często chodziliśmy tam z nimi na spacery. Dawniej, przez jakiś czas ten park nas żywił, jak już mówiłam. To była manna dla nas, bo nie było lekko, a zjeść na kolację grzyby z chlebem to było coś pysznego. Lubię też jesienią, kiedy jeszcze jest ciepło, spacerować tutaj nad Odrą, co jest bardzo przyjemnie.  

Co spowodowało o tym, że już od tylu lat mieszka Pani nadal w tym samym miejscu?

Bardzo przyzwyczaiłam się do tego miejsca. Nie wyobrażam sobie mieszkać nigdzie indziej.

Czy był w Pani życiu moment, w którym poczuła Pani, że tutaj, na Placu Grunwaldzkim, przy Pasteura jest Pani dom?

Tutaj mieszkaliśmy z rodziną przez wiele lat. Byłam szczęśliwa, kiedy byliśmy wszyscy razem, mimo biedy i przeciwności losu. Tu znalazłam też swoje szczęście, swojego męża. Spotkało mnie tu dużo przyjemności. Pokochałam to miejsce i pokochałam Wrocław. Miałam rodzinę w Lublinie, w Warszawie mieszkała moja siostra, ale to tutaj czuję się najlepiej. 


„Plac Grunwaldzki - nieopowiedziana historia” to projekt realizowany przez Fundację Ładne Historie dzięki dofinansowaniu ze środków Fundacji EVZ w ramach programu „local.history”. #SupportedByEVZ



Халіна Лязаровіч

Александра Подлейска (АП): Kiedy i w jaki sposób została Pani mieszkanką osiedla Plac Grunwaldzki?

Халіна Лязаровіч (ХЛ): До війни я жила з батьками та братами і сестрами в Ковелі, на Волині, куди ми переїхали, коли мені було п'ять років. Східна частина Польщі в той час була слаборозвиненою, а мій батько був інженером, який займався будівництвом доріг і мостів, тому ми опинилися в Ковелі. Там досі стоять два мости, два мости зроблені за татовим проектуванням. У місті ми мешкали в дерев'яній віллі. Будинок був гарний, заможний, бо мій батько мав добре оплачувану роботу. Я пам'ятаю момент, коли на світ з'явився мій молодший брат. Нас було п'ятеро дівчаток і коли мама народила, служниця прибігла до тата з криком, що у нього син. Тато накрився ковдрою, бо не міг повірити, що це був син, а не ще одна дочка. Він був дуже щасливим з приводу його народження. У Ковелі поляки становили меншину, але ми намагалися подружитися з усіма, бо всі, незалежно від національності, зрештою, люди. Ми пережили там війну. Пам'ятаю момент, коли до нас постукав кравець, котрий був євреєм. Опустився на коліна і благав мого тата допомогти йому врятувати його дочку, яку забрали німці. Мій батько швидко підняв його, щоб він не стояв перед ним на колінах та й пішли до командування. Він заплатив офіцеру, який відпустив дівчину. Тож було багато дуже неприємних моментів. Я також пам'ятаю масові вбивства і конфлікти між українцями та поляками. У місті було безпечніше, ніж у селі, але у нас були решітки на вікнах, щоб захиститися від гранат. Остання лінія фронту проходила через Ковель, я пам'ятаю, як вночі чула солдатські вигуки. Ми почали думати про втечу. Однак, оскільки моя старша сестра, молода заміжня жінка, була на пізніх термінах вагітності, це було неможливо. Потяги, які прямували до центральної Польщі в той час, стояли на морозі протягом багатьох годин.Батько боявся, що якщо моя сестра народжуватиме під час подорожі, дитина може не вижити, тому вирішив, що ми всі залишимося. Нам довелося виживати на лінії фронту, чекаючи на пологи сестри. Бої йшли прямо біля нас. У 1944 році, коли фронт минув і моїй племінниці було п'ять місяців, нас депортували останнім залізничним транспортом до Любліна. Мені тоді було чотирнадцять років. Машиніст поїзда, який нас віз, був підкупленим поляком. Тато добре заплатив йому, щоб він під якимось приводом зупинив потяг перед Любліном. Він так і зробив, ми викинули згортки, візок з моєю племінницею, візник свиснув і поїхав. Нас було дев'ятеро: у мене було п'ять сестер і один брат, нам було важко знайти житло, крім того, під час німецької окупації було нелегко знайти роботу. Врешті-решт, мій батько отримав роботу директора заводу в Ченстохові, завдяки чому ми почали там жити. На жаль, совіти страшенно грабувала ці фабрики. Відтак, мій батько поїхав до Варшави просити допомоги у влади. Там йому сказали, що, оскільки, міністерства ще немає, то він повинен сам з цим розібратися. Втім сам не міг зупинити крадіжок, а вони ставали дедалі зухвалішими і зухвалішими. Тоді він вирішив, що ми поїдемо до Вроцлава. Коли ми приїхали, в місті все ще були німці. Місто було зруйноване, тож мій батько зміг проявити себе як інженер.

АП: Коли Ви переїхали до Вроцлава, то одразу оселилися на Площі Грунвальдській [Plac Grunwaldzki] чи в іншій частині міста?

ХЛ: Спочатку ми переїхали в катехитичний дім на площі Свободи. Половину будівлі займали священики, а половину - ми, але нас було занадто багато і ця квартира була занадто тісною. Одна добросерда вчителька сказала нам, що на набережній Pasteura є порожній будинок, вельми пошарпаний, але ми, можливо, захочемо в ньому пожити. Вона жила на другому поверсі. Батько одразу ж приїхав подивитися на цю квартиру з п'ятьма кімнатами, якраз для нашої сім'ї, так ми тут і опинилися. Не було нічого, навіть столових приборів. За те було багато голодних жуків. Пам'ятаю, як вони ходили по стелі, з якої падали. Це було жахіття. Двері в квартирі були зрешечені кулями. Нам довелося відремонтувати квартиру, як тільки змогли зібрати трохи грошей, намагалися відремонтувати пошкодження. Поступово все налагоджувалося, ми ставали на ноги, завдяки тому, що батько добре заробляв. Живучи на сході, ми мали піаніно, на якому я та мої сестри грали. Тож мій дорогий тато намагався зібрати кілька копійок, щоб купити інструмент, щоб ми могли продовжувати вчитися грати. Коли переїхали сюди в 1946 році, мені було 16 років і я ходила до гімназії. Як і мої сестри. Школа № 2, до якої ми ходили, була дуже напівзруйнована, бо під час війни німці влаштували в ній готель, тож нам довелося чекати, поки будівлю відремонтують, щоб розпочати навчання.  

АП: Як виглядала тодішня Грунвальдська площа?

ХЛ: Сама площа являла собою одну велику груду руїн. Багато будинків було знесено, тому що німці готували місце для летовища, з якого, нібито, злетів лише один літак. Мені запам'яталося, як на Грунвальдській площі робітники заливали бордюри дьогтем. Якось я запитала, навіщо вони це роблять і мені пояснили, що звідси мають злітати літаки і такі виверти можуть бути небезпечними. 

Чимало людей обкрадало будинки. Деякі з післянімецьких квартир були пристойно обставлені, з гарними меблями, які ці люди виносили і продавали в місці, яке всі називали „шаберплац" (shaberplatz). Він функціонував на пл. Грунвальдській. Багато людей ходило туди, щоб щось купити чи продати. Тож у цій околиці було багато злодіїв. 

Пам'ятаю багато руїн, навіть ті будинки, які я бачу сьогодні з вікна, були знесені. Дуже цікавими для нас були підвали зруйнованих будівель. Батьки, звісно, забороняли нам туди заходити, бо це було небезпечно, але ми все одно туди заглядали, бо все, що там було, здавалося нам дуже цікавим. 

Дуже приємним моментом того часу, який варто відзначити, було те, що відразу після війни на розі вулиці Кюрі-Склодовської та площі Грюнвальдської збудували саморобний вівтар, до якого звозили школярів на месу. Звісно, згодом це перестало подобатися владі, тому вівтар було закинуто, а з часом його місце зайняли цирки, які розкинулися по всій ділянці. Тоді ще не було навіть кінотеатрів, тому це завжди було атракціоном. 

001 02 ulica sklodowskiej curie widok od strony mostu zwierzynieckiego s



АП: А якими були стосунки між людьми того часу і як формувалася місцева громада району, яка на той момент тільки формувалася?

ХЛ: Між людьми бувало по-різному. На той час у Вроцлаві все ще жили німці, до яких поляки відчували ненависть. Деякі німці почувалися дуже впевнено, інші - ні. Деякі з них боялися, тим більше, що район був переважно польським. Деяка поведінка була огидною. Люди вламувалися до німців і грабували їхнє майно, крім того, деякі поляки вважали, що мають право вдиратися до чужого будинку і жити в ньому. Пам'ятаю, що в школі діти і молодь були налякані, травмовані пережитим, що було жахливо для всіх нас. Крім того, ми всі були приїжджими, ніхто не був місцевим. Моя старша сестра розплакалася під час іспиту на отримання свідоцтва про повну загальну середню освіту і був страх, що вона не складе іспит. Всі намагалися з'ясувати, що сталося. Виявилося, що під час стресу у неї спливли травматичні спогади про війну, зокрема про те, як вона ховалася в підвалі від бомб. Вчителі дуже піклувалися про нас у школі. Сестра склала випускні екзамени, тому що враховували її стан і нерви. Я під час війни була молодшою і по-іншому сприймала те, що відбувалося, вона вже переживала це більш усвідомлено. Пам'ятаю також, що після приїзду до Вроцлава ми боялися виходити кудись вечорами, особливо будучи юними дівчатами. Остерігалися розбоїв, але передусім найбільшою загрозою було мародерство. Завжди ретельно замикали двері, хоча і з цим були проблеми, бо замки були зламані. Кожен з мешканців намагався зробити все можливе, щоб усунути пошкодження і відремонтувати квартири, як тільки міг знайти гроші на життя. Ми зуміли встати на ноги, бо мій батько мав хорошу роботу, як я вже згадувала, тому що у нього була хороша робота. На жаль, незабаром він захворів на рак і помер. Пам'ятаю такий момент, коли він протискувався через кімнату, ось тут, біля піаніно, яке він нам купив і раптом вдарився. Я пам'ятаю такий момент, коли він протискувався через кімнату, тут, біля піаніно, яке він нам купив, і раптом вдарився. Тоді я вперше побачила, як тато плакав. Коли він помер, нам допоміг його брат, тобто наш дядько. Потім він забрав мою старшу сестру до себе, до Варшави, щоб вона могла вчитися там і допомагати мамі, яка, зрештою, мусила нас утримувати після смерті тата. На той час я ще навчалася в школі. Крім того, люди в районі допомагали один одному, були дружніми. У нас у всіх були невеликі статки, тому стосунки формувалися на допомозі один одному. Люди заробляли на життя різними способами, приміром, відкриваючи лавки чи кіоски і продаючи тістечка чи інші продукти. Так ми жили, намагаючись заробити на життя. Ще пам'ятаю, що в нашому під'їзді мешкали сусіди, які тримали козу. 

АП: Де була ця коза, на подвір'ї?

ХЛ: У них дома! То були дуже приємні та інтелігентні люди. Одного разу вони випадково зізналися нам у цьому. 

АП: Як з часом змінювалося життя в мікрорайоні?

ХЛ: Змінилися часи. Я вже згадувала про вівтар, який був прибраний через панівну систему. Пам'ятаю також, що на Грунвальдській площі відбувалися першотравневі паради, на які учні шкіл були зобов'язані ходити. Усі підписувались в списках присутніх, якщо хтось був відсутній, то потребував відповідного пояснення від батьків. Це було дуже суворо регламентовано. Тому, будучи ученицею гімназії, я також мусила брати участь у цих парадах. У той час функціонувало багато різних хорів. Я була в одному з них, при костелі на Біскупіні, разом зі своєю сестрою. Ксьондз винаймав катехитичні приміщення, щоб ми могли зустрічатися і практикуватися. У свою чергу, ми співали на одній чи двох недільних месах. Саме в цьому хорі, який називався „Akord”, я познайомилася з моїм чоловіком Збишком, дуже хорошою людиною. Він був сином Адама Лязаровіча, партизана, розстріляного 1 березня 1951. У цьому році в березні мій син був на вшануванні пам'яті „солдатів виклятих” (Żołnierzy Wyklętych), де згадував свого діда. З батьком чоловіка я не познайомилася, але він знав про мене, тому що в той момент, коли йому винесли смертний вирок, моєму чоловікові дозволили попрощатися з ним. Він мені потім розповідав, що плакав, цілував батькові руки, дякував йому за життя. Дивлячись на те, якою людиною був мій чоловік, благородний, релігійний, лагідний, я могла припустити, яким добрим був його батько. Коли я гарячкувала, чоловік мене підтримував і заспокоював, завжди пом'якшував конфлікт, ніколи не підвищуючи голосу. Ось такою люблячою людиною він був і такими ж є наші діти. Кожен з них проявляє до мене велику сердечність. Я дійсно дуже добре ладнала з ним, рідко можна зустріти такого чоловіка. Початок нашого шлюбу був важким. Збишек не міг працювати, тому що Управління безпеки забрало його документи. Він повинен був щотижня з'являтися туди. Таким чином вони хотіли змусити його співпрацювати, а так як він не хотів, у нього нічого не було, без документів він не міг знайти роботу, навіть виникли проблеми з одруженням. Ксьондз, незважаючи на відсутність документів у Збишека, обвінчав нас у церкві, але не записав цього у паперах. Нас це не хвилювало і в 1952 році ми одружилися. До того, як я змогла знайти роботу, пам'ятаю, що мій чоловік почув від перекупників на ринку, що вони збирають гриби в парку Щитніцкім [Park Szczytnicki]. Чоловік знався на грибах, тож він користувався цією можливістю та завдяки цьому у нас були вечері. Було важко, але дуже ціную ту повагу і любов, яку відчувала. Невдовзі після нашого весілля відбулися перші парламентські вибори та амністія. Чоловік отримав свої документи назад, а через кілька місяців відбулося наше цивільне весілля, а Збишек міг почати працювати. Разом з чоловіком знаходили час і для того, щоб продовжувати співати в хорі. Пам'ятаю, одного вечора ми репетирували в будинку нашого диригента і коли люди по сусідству почули це, вони вийшли і зібралися на вулиці біля квартири. Всі аплодували нам. Це було дуже зворушливо. Ці репетиції та виступи приносили нам багато задоволення і радості. Вони дуже зблизили людей. Ми всі один одного дуже любили. У цьому одноманітному, важкому житті це було великою радістю. Потім у нас народилися діти, спочатку син після 11 місяців шлюбу, потім двійнята - дочка і син і наймолодший Пшемек. Коли вони були маленькими, я шила їм одяг на машинці, яку батько забрав з Ковеля, коли ми евакуйовувалися. Раніше купувала собі „Викрійки та заготовки” і будь-яку тканину, яку вдавалося дістати. Та швейна машинка у мене й досі стоїть. Часи були важкі, але коли поруч з тобою є хороша людина, ти можеш бути по-справжньому щасливим. Коли мої діти ходили до школи № 12 біля Грунвальдського мосту, я турбувалася, щоб вони не гралися в завалах і підвалах зруйнованих будинків, бо це було небезпечно. Вони завжди казали мені, що не будуть, проте все одно робили це. 

АП: Тобто, спочатку Ви самі досліджували підвали та руїни, а потім Ваші діти ....

ХЛ: Так, але мені тоді, молодій дівчині, видавалось, що мені нічого не загрожує.

001 03 plac grunwaldzki od ul grunwaldkziej i piastowskiej budowa namiotu goliat

АП: Ви розповідали про те, як формувалася післявоєнна спільнота Грунвальдської площі, тож я хотіла б запитати, як вона змінилася за ці роки і якими є сусідські стосунки зараз?

ХЛ: Поверхом вище мешкає пані Богуслава, дуже мила і культурна людина, з якою ми дуже любимо спілкуватися. (Інтерв'ю з пані Богуславою Добек-Островською) Спільнота мешканців будинку змінилася за ці роки. Зараз тут винаймає квартири багато молодих людей. Нещодавно тут також оселилися дві молоді, дуже ввічливі українки. Між сусідами немає ворожнечі, ми живемо в злагоді і маємо доброзичливі відносини.

АП: А як з роками змінювався сам мікрорайон [Plac Grunwaldzki]?

ХЛ: Раніше площа була практично порожньою. Побудовано багато новобудов. Прямо біля мого будинку на вул. Pasteura з'явилися корпуси факультету ветеринарної медицини. Сусіднього будинку також не було. Пам'ятаю, що у дворі був великий майданчик, на якому мої діти грали у футбол. Фронтальні кам'яниці, ті, що навпроти нас біля набережної, стояли весь час. Коли були молодшими, ми з сестрою часто говорили, що якщо взимку замерзне Одра, то перейдемо її вбрід до школи № 2. Nie było o tym oczywiście mowy, bo byśmy się potopiły. Про це, звичайно, не могло бути й мови, бо ми б потонули. Пам'ятаю, коли гуляла зі своїм старшим сином, якого тоді везла в колясці, починали будувати гуртожитки і будівлю сільськогосподарського коледжу, прямо біля площі, яка провалилася під час робіт.. Що конкретно трапилося і чому дійшло до катастрофи, я не знаю, але пам'ятаю, що тоді загинуло кілька людей. На розі вулиць Wybrzeża Pasteura i Grunwaldzka було зведено нову будівлю. Крім того, багато споруд були в занедбаному стані, а тепер їх гарно відремонтували та пофарбували. Клініки були дуже подзюравленими і занехаяними. Зараз їх відремонтували, і за ними доглядають. Мікрорайон виглядає набагато краще.  

АП: Чи відбулася якась подія, що особливо запам'яталася вам у цьому місці?

ХЛ: Незабаром після того, як ми переїхали сюди, у Вроцлаві була організована „Виставка повернених земель” (Wystawa Ziem Odzyskanych). Мої старші сестри працювали в насосній станції в зоні Б виставки. Я ж влаштувалася на роботу в зоні А. Там було багато фотографів, які робили знімки, які потім треба було розсилати. Саме тим я і займалася. Зарплата була невелика, але зрештою, я була ще дуже молода. Тим не менш, там до мене ставились серйозно, змогла заробити трохи грошей. Треба було мати, що вдягнути, бо нам багато чого не вистачало. Пам'ятаю ще такий момент, коли одного ранку до нас у двері постукала поліція і сказала, щоб ми негайно покинули квартиру. Нам сказали йти вздовж Одри, бо виявилося, що неподалік, на місці старої заправки, було знайдено бомбу, яку потрібно було вивезти. Все було зроблено і нам дозволили повернутися додому. 

АП: А яке місце в мікрорайоні є вашим улюбленим?

ХЛ: Парк Щитніцкі [Park Szczytnicki], який знаходиться недалеко від мене, дуже гарний і доглянутий. Коли мої діти були маленькими, ми часто гуляли там з ними. Раніше, якийсь час цей парк нас годував, як я вже згадувала. Це була манна небесна для нас, бо було нелегко, а з'їсти гриби з хлібом на вечерю було чимось дуже смачним. Я також люблю гуляти тут біля Одри восени, коли ще тепло, що дуже приємно.  

АП: Що спонукало вас продовжувати жити в одному і тому ж місці вже стільки років?

ХЛ: До цього місця я вже дуже звикла. Не можу уявити собі життя деінде.

АП: Чи був у вашому житті момент, коли Ви відчули, що тут, на Грунвальдській площі, на вул. Pasteura, ваш дім?

ХЛ: Тут ми з сім'єю прожили багато років. Я була щаслива, коли ми були всі разом, незважаючи на бідність і негаразди. Тут також знайшла своє щастя, свого чоловіка. Пізнала багато радості. Я закохалася в це місце і полюбила Вроцлав. У мене була родина в Любліні, сестра жила у Варшаві, але тут я почуваюся найкраще. 


"Площа Грюнвальдська - нерозказана історія" - це проект, реалізований Фундацією "Красиві історії" завдяки фінансовій підтримці Фонду EVZ в рамках програми "local.history". #ПідтриманоByEVZ

Projekt „Centrum Aktywności Lokalnej Plac Grunwaldzki OD NOWA” jest współfinansowany ze środków Gminy Wrocław.

Ta strona korzysta z ciasteczek. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.
Polityka prywatności.
Plac Grunwaldzki OD NOWA